Ojciec przed ścianą

Tenisowo utalentowane dzieci i ich rodzice wcześnie stają przed wyborem: szukać pieniędzy, zaniedbać szkołę, poświęcić swój czas lub dać sobie spokój z marzeniami. Autor tego tekstu jest ojcem bardzo zdolnego juniora.

Aktualizacja: 19.12.2014 12:38 Publikacja: 19.12.2014 00:54

Adam Kwiatkowski na korcie

Adam Kwiatkowski na korcie

Foto: Press ARO

Zaprowadziłem dziecko na trening tenisowy, żeby uzupełnić mizerną ofertę wychowania fizycznego w przedszkolu, a otrzymaliśmy z żoną kilka lat później chłopaka, który może zostać sportowcem. Może, bo właśnie teraz nadchodzi czas decydujących wyborów.

Turniej odbywał się latem w Wilnie. Zanosiło się na słabszą obsadę. Na wstępnej liście Adam był rozstawiony. Można było liczyć na punkty do rankingu, zwrot kosztów wyjazdu dzięki wprowadzonemu ponownie w ubiegłym roku przez Polski Związek Tenisowy (PZT) – świetnemu zresztą – programowi.

Na miejscu trochę się zaniepokoiliśmy. Na liście pojawił się Francuz. W eliminacjach w dwóch meczach stracił tylko kilka gemów. Wiedzieliśmy, że jeśli przemierzył tyle kilometrów, to nie po to, żeby oglądać ślady obecności armii Napoleona w Wilnie. Adam mógł się spotkać z Bryanem w ćwierćfinale. No i się spotkał. Początek meczu potwierdził nasz niepokój. 0:6, 0:3, choć nie po kilkunastu minutach, ale po godzinie. Piłka po każdym ataku Bryana spadała tam, gdzie powinna – w linię, narożnik. Precyzja, automatyzm w grze jak w niemieckim samochodzie, ale też piękno jak we francuskim.

Podszedłem do coacha. Zagaiłem rozmowę. – Nie przejmuj się. Powiem ci jedno: ten mecz nie ma żadnego znaczenia dla twojego syna, dla Bryana również. Liczy się to, co oni osiągną, kiedy ukończą 18 lat, w wieku juniora. Ale nawet wtedy będą się musieli cały czas doskonalić. A co ty myślisz, że Nishikori nie poprawia techniki, nie robią tego Nadal, Federer albo moja uczennica Szarapowa? – mówił.

Zauważyłem go od razu. Paradował w czapeczce i koszulce IMG Academy Bollettieri, wielką uwagę przykładał do przedmeczowych rozgrzewek – Jestem Hassan. Tak, z Florydy, od Nicka – przedstawił się. Sprawdziłem później na stronie internetowej. Nazywa się Hassan Chaouqi. Szkolił: Marię Szarapową, Martinę Hingis, siostry Williams, Jelenę Janković, Marka Philippousisa, Tommy'ego Haasa, Marcelo Riosa.... Ufff.

Sukcesy rodzą problemy

Nie, wcale nie poczułem z tego powodu kompleksów. Adam trenuje w Okęciu Warszawa, którego wychowankiem jest Tomasz Wiktorowski, bądź co bądź od kilku lat trener czołowej tenisistki świata Agnieszki Radwańskiej. Michał Brzeszczak, który zajmuje się Adamem, pracuje świetnie pod czujnym okiem Pawła Kalinowskiego i 82-letniego dziś Tadeusza Paprockiego, kiedyś trenera z lekkoatletycznego Wunderteamu. Pierwsze tenisowe szlify syn zdobywał w ST Tie-Break pod okiem Cyrila Kalisa, byłego reprezentanta Francji juniorów i Krzysztofa Kowalczyka, specjalisty od ogólnorozwojówki.

Efekty? W wielkim skrócie: dwa razy trzecie miejsce w końcowej klasyfikacji PZT w kategorii skrzatów (do lat 12) i młodzików (do lat 14), pierwsza setka w rankingu końcowym Tennis Europe U-14 za 2014 rok, dwa finały w grze pojedynczej i dwa zwycięstwa w deblu w tym cyklu, wygrane w kilkunastu polskich turniejach.

I właśnie teraz nadchodzi czas decydujących wyborów. Rodzą się pytania. Czy dalej iść tą drogą? Jeszcze bardziej się zaangażować? Czy może jednak odpuścić, przerzucić się na rekreację albo na przykład na siatkówkę? Albo w ogóle rzucić sport w diabły i pilnować nauki? Przed takimi dylematami stoją rodzice większości tenisistów odnoszących sukcesy na podstawowym poziomie. To paradoks, bo powinno być niby łatwiej, przecież jest sukces, należy się spodziewać jakiejś pomocy, ale nic z tych rzeczy. Nie w tenisie. W tej dyscyplinie w tym wieku dochodzi się do ściany.

Większość pomyśli, że chodzi o pieniądze. Nie da się temu zaprzeczyć. Piotr Woźniacki (ojciec Karoliny, czołowej tenisistki świata – przyp. red.) miał rację, mówiąc, że do wieku juniora gra się za dyplom. W tej dyscyplinie występuje przy tym efekt odwróconej piramidy. Wydatki rosną z roku na rok w zastraszającym tempie, bo trzeba więcej trenować, czynić trening bardziej specjalistycznym, zainwestować w fizjoterapię, masaż, ale przede wszystkim w wyjazdy – najpierw po Polsce, potem po świecie. Obowiązuje wolny rynek. Cennik nie jest z góry ustalony. Za miesiąc treningu na dobrym poziomie w Warszawie można zapłacić 1–1,5 tys., ale mówimy o zajęciach grupowych. Stawki 5 tys. za miesiąc mnie nie dziwią. W innych miastach jest taniej, ale tam nie ma dobrych sparingpartnerów.

W zeszłym roku PZT reaktywował program wsparcia dla zawodników, którzy docierają przynajmniej do ćwierćfinałów międzynarodowych turniejów rangi Tennis Europe i ITF, wymyślony jeszcze za czasów, kiedy sponsorem federacji był Ryszard Krauze (mało osób o tym pamięta). To co najmniej 500 zł, ale – jeśli ktoś wygra singla i debla – nawet 2,5 tys. Dla rodziców było to nieocenione wsparcie. Podobnie jak sfinansowanie niedawnego wyjazdu na Orange Bowl z puli Ministerstwa Sportu i Turystyki. Ale żeby dostać się na te turnieje, osiągnąć na nich dobry wynik, trzeba było zainwestować, i to sporo.

Jednak to nie pieniądze gwarantują sukces. Od kilku lat przyglądam się młodzieżowym turniejom tenisowym i widzę dzieci, którym niczego nie brakuje. Mają osobistych trenerów, tak jak spotkany przez nas na Litwie Bryan, do tego korty na preferencyjnych warunkach albo za darmo, jeżdżą na zawody, gdzie chcą, czym chcą i kiedy chcą. Innymi słowy, dysponują nieograniczonym budżetem. I nie zawsze przekłada się to na wynik.

Przypomina się przy tej okazji powiedzenie, że gdyby w piłce nożnej o wszystkim decydowały pieniądze, to mistrzostwo świata co cztery lata zdobywałaby Arabia Saudyjska albo Katar. Tenis nie różni się pod tym względem od piłki. Wystarczy sobie przypomnieć pojedynek Andy'ego Murraya z Moussą Zayedem z Kataru podczas turnieju w Dausze na początku 2014 roku. 6:0, 6:0 dla Szkota w kilkadziesiąt minut.

Jednak bez większego zaangażowania finansowego dalszą karierę w tenisie trudno sobie wyobrazić. W magazynie „Tenisklub" głośnym echem odbił się apel bardzo zdolnej polskiej zawodniczki Pauli Kani (była już 155. w rankingu WTA), która doszła do ściany w wieku 18 lat, ale takich przykładów znalazłoby się więcej wśród młodszych zawodników. Na pomoc z zewnątrz, poza kontraktami z firmami dostarczającymi sprzęt (Adam ma umowę z Headem), nie ma co liczyć. Zdarzają się sytuacje wyjątkowe, np. program Siemens AGD, do którego należy m.in. zdolny junior Kamil Majchrzak, lub jednorazowe dotacje.

Co ze szkołą?

Nawet jeśli jakieś pieniądze się znajdą, pojawia się następny dylemat: co zrobić ze szkołą? Każda godzina dodatkowo spędzona na korcie jest na wagę złota, ale doba ma tylko 24 godziny, w szkole dziecko spędza pięć–siedem godzin dziennie, musi odrabiać lekcje. Jak ma to robić, kiedy przychodzi do domu zmęczone po trzygodzinnym treningu? W jaki sposób przeprowadzić efektywnie zajęcia na korcie albo w siłowni, kiedy dziecko zmęczone jest już szkołą? Nie można też wiecznie usprawiedliwiać nieobecności „udziałem w zawodach sportowych". Nauczyciele są na ogół życzliwi, ale po przekroczeniu granicy 50 procent nieobecności w skali roku nie mają prawa przepuścić ucznia do następnej klasy i w takich wypadkach wzywają go na egzamin komisyjny.

Rozwiązanie stanowi indywidualny tok nauczania albo popularna wśród tenisistów Sopocka Akademia Tenisowa. Aby zdecydować się na ten sposób edukacji, trzeba być pewnym, że dziecko będzie uprawiało wyczynowo tenis, że rezygnujemy z socjalizacji, że podejmujemy także ryzyko przerwania treningów w razie ciężkiej kontuzji, a to są dość częste przypadki. Ale można działać dwutorowo. Siostry Radwańskie nie dość, że wspięły się na tenisowy szczyt, to jeszcze studiują. Rodzice o to zadbali. Nauka nie przeszkodziła im w sportowym rozwoju i na odwrót. Ale to jest naprawdę bardzo trudne.

Dlatego wielu rodziców stawiających na karierę sportową dziecka już we wczesnym wieku robi to często kosztem szkoły, choć ryzyko jest duże. Bo ani pieniądze, ani godziny wypocone na korcie nie gwarantują miejsca w pierwszej setce rankingu WTA albo ATP. Na szczęście rówieśnicy Adama uczą się dobrze mimo intensywnych treningów. Pamiętam zresztą pierwsze pytanie trenera w ST Tie-Break, który długo przyglądał się zajęciom Adama na minitenisie: „Czy dobrze się uczy?". Było to jedno z kryteriów kwalifikacji do tenisowej grupy.

Czas to pieniądz

Kiedy wówczas rozmawiałem z właścicielką klubu, czy warto się w to angażować i na jakie przeszkody natknę się później, uprzedziła mnie o ogromnych kosztach, rosnących z roku na rok. – Policz sobie tylko, ile płaci się za hotele na wyjazdach – mówiła (teraz doskonale o tym wiem). Teraz doskonale o tym wiem. Wydatek 500 zł za noclegi na ogólnopolskim turnieju to coś zwyczajnego. Podkreśliła jednak, że największą rolę w wychowaniu tenisisty odgrywa czas.

Chodzi o czas dziecka, ale też rodzica. Jeden ze znajomych, ojciec rywala Adama, mówił mi, że w pracy jego koledzy myślą, iż cierpi na chorobę alkoholową, bo między listopadem a marcem i potem od maja do września nie ma go w poniedziałki w pracy. A w poniedziałki kończą się w Polsce turnieje tenisowe.

W domu młodego zawodnika wszystko nagle staje się podporządkowane sportowi. Rok mija w rytmie tenisowego kalendarza. W tygodniu trzeba zorganizować dojazd na treningi, w Warszawie przez zakorkowane miasto. Weekendy to zawody w okolicy albo gdzieś dalej w kraju. Wyrusza się albo w piątek wieczorem, albo – ryzykując – w sobotę z samego rana, byleby zdążyć na godzinę 9 na weryfikację. Wakacje? Najczęściej spędza się je na turniejach tenisowych. A jeśli bez nich, to organizuje się pobyt w takich miejscach, w których są kort, trener albo akademia tenisowa.

Oczywiście z czasem, gdy dzieci dorastają i stają się zawodnikami, jadą z trenerami (ale to drogo – przeciętna stawka 400 zł za dzień opieki), klubami, zbierają się w grupy. U boku kadeta, juniora potrzebny jest już fachowiec, a to znów są koszty, wyrzeczenia i wciąż niepewność, czy się uda.

Ale nigdy nie pytam sam siebie, po co to wszystko. Czasami, kiedy odwożę Adama na trening, idę po zakupy i widzę jego kolegów z klasy włóczących się bez celu. Oceny w szkole syn ma niejednokrotnie lepsze od rówieśników, którzy nie są tak obciążeni treningiem. Nie wiem, jak bardzo by się Adam nudził, gdyby nie zajęcia na korcie.

Pewnie motywacją i dla niego są sukcesy. Na Litwie w pewnym momencie przerwałem rozmowę z Hassanem Chaouqi, bo na korcie zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Z 0:6, 0:3 zrobiło się 0:6, 6:3, 6:1. Adam wygrał (dopiero potem w finale pokonał go Białorusin). Hassan pogratulował mi, zachęcił do przyjazdu na Florydę (akurat, pomyślałem) i podsumował mecz: – Wiesz co, ci chłopcy, obojętnie, czy przegrywają, czy wygrywają, mają wspaniałe dzieciństwo, przeżywają wielką przygodę. Robią to, co naprawdę lubią.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy