I nie będę ukrywał, że wsiąkłem. „Nomadland. W drodze za pracą" to książka niesamowita, o marzeniach, o pragnieniu wolności, ale też o ucieczce, schronieniu się przed dopadającym także klasę średnią ubóstwem. To opowieść o tym, jak nowoczesny kapitalizm wyklucza całe grupy społeczne, jak prowadzi do zubożenia grup, które jeszcze kilkanaście lat wcześniej były jego beneficjentami, jak zmusza je do nieustannej walki o przeżycie, jak indywidualizm wydrąża przestrzeń społeczną.
To współczesne „Grona gniewu" Johna Steinbecka, tylko w nowym, reporterskim wydaniu. „Grona gniewu" to także niesamowita lektura na czasy kryzysu związanego z koronawirusem, bo ukazuje, dokąd może nas doprowadzić brak troski o zwykłych ludzi, o pracowników, o zadłużonych, o zwalnianych z pracy. Nie jesteśmy „oklahami" (akcja powieści toczy się wśrod farmerów z Oklahomy), ale prekariat intelektualny ma swoje problemy, a jako że spadać będzie z wyższego poziomu, będzie jeszcze bardziej wściekły. „Nomadland" tę właśnie wściekłość, a może bardziej rozgoryczenie, pokazuje doskonale. A jeszcze mocniej zaświadcza o tej wściekłości i rozgoryczeniu Timothy Snyder w znakomitej „Amerykańskiej chorobie".
Snyder – ze szpitalnego łóżka, złożony ciężką chorobą – mierzy się ze słabościami amerykańskiego systemu opieki medycznej. I choć rzecz dotyczy innych realiów, jest interesująca także z polskiej perspektywy. Po pierwsze, ukazuje bowiem, skąd tak potężne uderzenie Covid-19 właśnie w Stany Zjednoczone, ale po drugie – i to może ważniejsze – stawia fundamentalne pytania o sprawiedliwość w dostępie do opieki medycznej, o solidarność w obliczu pandemii i wreszcie o to, czy model państwa opiekuńczego (odmienny w różnych krajach, ale jednak jakoś wspólny Europie) staje się powoli narzędziem gwarantowania praw człowieka. Snyder oczywiście uważa, że tak, a ja zgadzając się z nim co do zasady, stawiam sobie pytanie, czy rzeczywiście go utrzymamy. Zmiany, jakie nadchodzą, mogą zachwiać nie tylko gospodarką, nie tylko polityką, ale i tym, co wydawało nam się nieutracalnym prawem człowieka, czyli poczuciem bezpieczeństwa, rozwojem medycyny, która sprawia, że każde pokolenie żyje dłużej. I wreszcie poczuciem, że państwo ma nam pomagać w obliczu trudności. Bardzo bym chciał, żeby moje dzieci żyły w świecie bezpiecznym, stabilnym i rozwijającym się, ale wcale nie jestem pewien, że tak będzie.
Te książki warto przeczytać także po to, by lepiej zrozumieć, o czym mówi i pisze papież Franciszek. By doświadczyć podłoża jego teologii społecznej, jego myśli o tym, że jeśli mamy przetrwać i się rozwijać, potrzebujemy więcej solidarności społecznej, więcej porozumienia, ekonomii, której celem nie jest jedynie zysk, i świadomości, że świat pogłębiających się różnic społecznych, przy gigantycznych zmianach politycznych i klimatycznych, prędzej czy później, dojdzie do rewolucji. A wtedy może nie być czego zbierać z naszego świata. Teologii politycznej, nauczania społecznego obecnego papieża (ale przecież także jego poprzedników, szczególnie Benedykta XVI, a i Jana Pawła II, jeśli wyjąć go z jednostronnej, neokonserwatywnej interpretacji), nie da się dobrze zrozumieć bez takiego właśnie opisu rzeczywistości. Chociaż wydaje się ona może egzotyczna, to wcale nie jest tak daleka od codziennego doświadczenia wielu Polaków. A pytania, które są tam zadawane, są dla każdego z nas istotne.