Przydziały pokostu i styropianu, możliwość wyjazdu na Zachód, szanse na karierę na Akademii, ale też męki zawiedzionych ambicji, nałogi i najbardziej niepochwytne wizje – wszystko to pozostawało przedmiotem zainteresowania SB. Monografia Jarosława Jakimczyka traktująca o tajnej policji jako krytyku artystycznym i kuratorze sztuki w PRL, trafiająca właśnie do księgarń, raz jeszcze pokazuje, jak połowiczne będą wszelkie badania nad sztuką okresu komunizmu, jeśli nie uwzględnią skali inwigilacji, manipulacji oraz – co najbardziej może przerażające – ambicji wychowawczych i dydaktycznych tajnej policji.
Nie jest to przekonanie powszechne: autor, omawiając we wprowadzeniu stan badań przedmiotu, zwraca uwagę na zabobonny niemal strach części historyków sztuki przed „zatrutymi źródłami", jakimi są jakoby ocalałe szczątki archiwów bezpieki. Często towarzyszą im głęboko przyswojone fobie antylustracyjne, zasługa długich lat pracy medialnego mainstreamu; znamienna jest w tym kontekście przywołana przez Jakimczyka wypowiedź wicedyrektora ds. rozwoju Centrum Sztuki Współczesnej Marcela Andina Veleza, który kilka miesięcy temu, komentując na Facebooku rozbiórkę budynku dawnej siedziby centrali IPN w Warszawie, stwierdził: „Byłby powód do radości, gdyby nie to, że zdążyli ich ewakuować, nim wjechały buldożery". Ot, żarcik – świetnie przecież pokazujący, jaki stosunek do badania przeszłości ma dziś elita środowiska kuratorów, badaczy i marszandów.
Na szczęście nie cała – na co dowodem „Najweselszy barak w obozie". Powstała przede wszystkim na podstawie materiałów sporządzonych przez organy bezpieczeństwa we Wrocławiu monografia stanowi świetne case study: nie wszystkie nazwiska przewijających się w raportach i scenariuszach operacyjnych artystów są szeroko znane, ale rzecz staje się przez to w pewnym sensie ciekawsza: nie skupiamy się bowiem na plotkach o „sławnych artystach PRL", lecz na metodach działania SB. Przede wszystkim zaś na tym, co Jakimczyk, w ślad za krytykiem i historykiem literatury Jackiem Łukasiewiczem, określa mianem trzeciego porządku, jakiemu podlegali w PRL twórcy: obok porządku ideologicznego i administracyjnego niezmiernie ważny był również ład represyjno-kontrolny, czyli „policyjny". Wszystkie te porządki składały się na jeden system, nadzorowany przez partię komunistyczną – „stan trzeci" jednak wyróżniał całkowicie niejawny charakter działań.
Porucznik i karły
Ich rekonstrukcja, dokonana warstwa po warstwie z mocno wybrakowanych już, lecz nadal wymownych, teczek obiektowych i meldunków operacyjnych, ukazuje gęstość sprawowanej kontroli. Oficer operacyjny, dysponujący mnóstwem czasu, obfitością informatorów i stenogramów z podsłuchu miał gigantyczną przewagę nawet nad niezłomnym i krystalicznie uczciwym, a przez to wolnym od haków „figurantem", czyli rozpracowywaną jednostką. Ostatecznie na Otella też nie było haków, była tylko chusteczka... chusteczka...
I pogarda: uderzająca jest charakterystyka artystów delegowanych na ogólnopolski zjazd ZPAP: jeden to, w oczach SB, „mały dygnitarz o zapędach dyktatorskich", który „nie potrafi poradzić sobie ze skomplikowanymi objawami następujących po sobie w szybkim tempie zjawisk we współczesnej sztuce", drugi to typ „ambitny, posiadający braki, jeśli chodzi o wiedzę plastyczną (...) nie włącza się w żadne rozróby typu personalnego". Gorzej (z punktu widzenia SB) z trzecim – warto więc może przywołać nazwisko; oto, jak się okazuje, profesor Eugeniusz Geppert to człowiek „reprezentujący w życiowej i towarzyskiej postawie tendencje szlachecko-ułańskie".
I rzeczywiście z not operacyjnych ocalonych przez Jakimczyka wyłania się obraz esbeków znacznie bardziej kompetentnych niż „cisi" z wizji Szpota: może i nosili u przegubu pederastkę, ale intrygowali z taką klasą, jakby czytali Szekspira w starym, dobrym przekładzie Józefa Paszkowskiego. Z dokumentów przywoływanych w „Najweselszym baraku" można wnioskować, że na odcinek sztuki awangardowej w żadnym razie nie delegowano pracowników drugorzędnych, „nierokujących" lub pięknoduchów. Autorem najciekawszych ekspertyz i najcelniejszych kombinacji operacyjnych był w latach 70. inspektor Zdzisław Kuliczkowski: w połowie lat 80. ten sam oficer przeszedł szkolenie w Wyższej Szkole KGB im. Feliksa Dzierżyńskiego w Moskwie, by po powrocie do kraju koordynować ogólnopolską akcję SB wymierzoną przeciwko Solidarności Walczącej.