Wódz po powrocie do domu tak opisywał swoim krajanom, co zobaczył: „Na wielkim polu zgromadziło się pięć takich wiosek jak nasza. Ludzie usiedli dookoła, a na środek wyszedł ubrany na czarno czarownik. Niósł w rękach skórę krowy. Położył tę skórę na środku pola. I wiecie, co wtedy się stało? Spadł deszcz!".
Tę historię opowiedział podczas moich studiów jeden z wykładowców – miała ilustrować magiczną interpretację wydarzeń oraz trudności w komunikacji międzykulturowej. Przypomniała mi się teraz, gdy od tygodnia co wieczór oglądam czarowników kładących poliuretanowe przedmioty kultu na polach Gwinei Równikowej. Trwa Puchar Narodów Afryki, impreza, na którą zawsze czekam z niecierpliwością większą niż na mundial. Świetny produkt zastępczy, gdy nie gra polska liga. Da się go oglądać bez zarywania nocy. A przy okazji to niezły sposób, aby sprawdzić, czy różnice między kulturami udało się przezwyciężyć.
Na pierwszy rzut oka już ich nie ma. Właściwie należałoby nazwać tę imprezę Mistrzostwami Europy dla Niebiałych. Większość graczy w Pucharze Narodów Afryki pochodzi z klubów europejskich, mało tego – duża część z nich urodziła się w Europie lub nawet jest Europejczykami w drugim czy trzecim pokoleniu.