Zmienili w chwalbę, co mogło być chwałą / Konie ułańskie stąpały w paradzie" – pisał już na emigracji Czesław Miłosz, tocząc swoją niekończącą się zwadę z II Rzeczpospolitą. Nigdy chyba nie rozumiałem lepiej intensywności tego resentymentu, niż przeglądając zdjęcia i pamiątki z czasów zbiórki na Fundusz Obrony Narodowej. To zadęcie! Te niekończące się defilady i capstrzyki! Na trybunie nieodmiennie biskupi w pelerynkach (biskupi pomocniczy, bo pełnych już nie starczało) i panie pułkownikowe w etolach z lisów polarnych, więc nad całym placem barwy niemal narodowe: purpurowo i srebrno.
Pół miasta spędzone na uroczystość przekazania jednego kulomiotu! – a pamięć podsuwa obraz tejże taczanki walającej się w pół roku później w rowie. Dyplomy gratulacyjne malowane piórkiem, cieniowane skrzydła husarskie – ale w aktach donacyjnych ton tak pokorny, jakby dziesięcinę ze swoich magistrackich pensji oferowali potomkowie nie husarzy, lecz w najlepszym razie piechoty łanowej: „pokornie pozwalamy sobie wręczyć...". Białe rękawiczki podoficerów – a nie można było z tej bawełny zrobić, psiakrew, opatrunków jednorazowych?
Do tego wystawy już złożonych darów, jakby gombrowiczowski „pomnik nas samych, wokół którego będziemy chodzili". Naprawdę, nie trzeba być Twardochem ani Ziemkiewiczem, żeby zrozumieć żal i wściekłość tych, którzy przeżyli Wrzesień: na ganianie oficerów z uroczystości na uroczystość zżymał się sam generał Boruta-Spiechowicz.
W którymś momencie przychodzi opamiętanie i to nawet nie dlatego, że historyk powinien znajdować zrozumienie dla różnych stylów, zamiast je wyśmiewać: po prostu dlatego, że ściska się serce. Wśród darów na FON obrączki oficerów 4. Dywizjonu Artylerii Konnej w Suwałkach: jedne wytarte, niewiele grubsze od drutu, widać, że noszone przez drugie pokolenie, inne dukatowe, nieledwie chamskie, pomyślane jako lokata kapitału. Teraz leżą razem na grubym suknie, niezdarnie ułożone w kształt orła. Dzieci z Polskiej Szkoły w Lupeni (Rumunia) przekazują utarg ze sklepiku. Ziemianie – papierośnice.
Kęsy złomu, srebrne chochle
Dary, dary! Skrzypce Amatiego z XVII wieku, wytarte na brzegach chochle ze starych serwisów – a na ostatnim zdjęciu w archiwalnej teczce „robotnik rolny Władysław Kędzierski ze wsi Długie (powiat włocławski) przekazuje krowę, która stanowi cały jego majątek". Żadne surowce nie były zbyt poślednie, by wzmocnić siłę obronną państwa: „Polska corocznie sprowadza z zagranicy materiały, takie jak łom żelazny, szmaty, kości, płacąc za nie obcym miliony złotych" – karcił opieszałych Komitet Zbiórkowy FON w Wawrze.
A jeśli przyjrzeć się bliżej ofiarodawcom, roztoczy się przed nami niepowtarzalna panorama II Rzeczypospolitej: Nelly Strugowa, wdowa po pisarzu i dama w pretensjach, wysypuje z torebki wprost na biurko Stefana Starzyńskiego trzy kilogramy (!) biżuterii, włościanie z powiatu kosowskiego marzą o zbudowaniu z ich składek samolotu Hucuł, a syjoniści z partii Mizrachi skromnie przekazują na FON skarbonki pełne datków, które miały być przeznaczone na wykup sadów pomarańczowych pod Jaffą.
Wołowiną spod Włocławka można było jeszcze od biedy wykarmić pluton, jeśli krowę udało się, nim padła, przeprowadzić przez intendenturę i księgowość, ale co robić ze skrzypcami Amatiego – do baterii przeciwlotniczej je dyslokować czy do marynarki? A jeśli nie, to do jakiego antykwariatu je wstawić, kto ma zajmować się ich wyceną – minister, przypadkiem meloman, czy powołane ministerialnym rozporządzeniem „komisje szacunkowe" z udziałem specjalistów Banku Gospodarstwa Krajowego? Czy Fundusz Obrony Narodowej w ogóle miał sens gospodarczy – a jeśli nie gospodarczy, to jaki?