To mój jedyny syn. Teraz jest zbyt mały, ale nauczę go jeszcze, jak nosić broń – odgrażał się rozmówca reportera realizującego nagranie dla BBC, wskazując na kilkulatka u swojego boku. Nie przejmował się nawet tym, że słowa te musiał słyszeć indyjski policjant stojący nieopodal. – Oni cofają nas do średniowiecza – lamentują inni. – Żyjemy w więzieniu na otwartym powietrzu – dorzucają.
Jeszcze przed ostatnim weekendem, gdy tylko w meczetach w Śrinagarze skończyły się poranne piątkowe modlitwy, na ulice wyszły tysiące mieszkańców stolicy Kaszmiru. Głośny, ale stosunkowo pokojowy protest błyskawicznie przerodził się w zamieszki, w chwili gdy indyjska policja użyła wobec uczestników demonstracji gazu łzawiącego i wystrzeliła z broni – prawdopodobnie w powietrze. Prawdopodobnie – bowiem na nagraniach dziennikarzy BBC słychać strzały i widać rozbiegających się w panice ludzi, ale oficjalne stanowisko New Delhi brzmi: nie było żadnej demonstracji.
„Policja w Dżammu i Kaszmirze zaprzecza doniesieniom mediów, jakoby w Dolinie padły jakieś strzały, i wzywa, by nie dawać wiary mylącym doniesieniom. W rzeczy samej policjanci twierdzą, że w ciągu ostatnich sześciu dni nie wystrzelono ani jednej kuli" – donosił w niedzielę portal India Today. Ba, policja wspomina też o tym, że zniesiono środki prewencji w dziesięciu dystryktach w Dżammu. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych uznaje informacje o 10-tysięcznych protestach za sfabrykowane. Według resortu demonstracje w Dolinie nie były liczne, żadna z nich nie przekroczyła 20 osób.
Nie sposób jednak potwierdzić nawet szczątkowych informacji: przerzucone w błyskawicznym tempie 35-tysięczne indyjskie siły bezpieczeństwa, od wojska po służby specjalne, skutecznie odcięły autonomiczny (jeszcze) stan od świata. Linie i komórkowe sieci telefoniczne oraz połączenia internetowe zostały zablokowane. – Od początku tego zamieszania siedzę w salonie ze słuchawką przy uchu – relacjonował dziennikarzowi „Guardiana" Sohail Nasti, popularny w Wielkiej Brytanii szef organizacji humanitarnej, pilot ratownik, a przy okazji atleta i model rodem z Kaszmiru.
Nasti próbował się skontaktować z rodziną, ale jedyne, co mu się udało, to dodzwonić się przez telefon satelitarny na lokalny posterunek. – Powiedzieli mi, że wszystko jest w porządku i że nie mam się czym martwić: w Kaszmirze wszystko normalnie. Ale stąd, z Londynu, wydaje się, że jest wręcz przeciwnie – mówi.