Strzały w Kaszmirze. Jak Indie odpaliły bombę z opóźnionym zapłonem

„Silny człowiek Indii", jak nazywany jest premier Narendra Modi, postanowił jednostronnie zakończyć jedną z zapomnianych wojen świata: tę o Kaszmir. Przeforsowany naprędce dekret odbierający autonomię regionowi może jednak otworzyć puszkę Pandory.

Publikacja: 16.08.2019 10:00

Strzały w Kaszmirze. Jak Indie odpaliły bombę z opóźnionym zapłonem

Foto: AFP

To mój jedyny syn. Teraz jest zbyt mały, ale nauczę go jeszcze, jak nosić broń – odgrażał się rozmówca reportera realizującego nagranie dla BBC, wskazując na kilkulatka u swojego boku. Nie przejmował się nawet tym, że słowa te musiał słyszeć indyjski policjant stojący nieopodal. – Oni cofają nas do średniowiecza – lamentują inni. – Żyjemy w więzieniu na otwartym powietrzu – dorzucają.

Jeszcze przed ostatnim weekendem, gdy tylko w meczetach w Śrinagarze skończyły się poranne piątkowe modlitwy, na ulice wyszły tysiące mieszkańców stolicy Kaszmiru. Głośny, ale stosunkowo pokojowy protest błyskawicznie przerodził się w zamieszki, w chwili gdy indyjska policja użyła wobec uczestników demonstracji gazu łzawiącego i wystrzeliła z broni – prawdopodobnie w powietrze. Prawdopodobnie – bowiem na nagraniach dziennikarzy BBC słychać strzały i widać rozbiegających się w panice ludzi, ale oficjalne stanowisko New Delhi brzmi: nie było żadnej demonstracji.

„Policja w Dżammu i Kaszmirze zaprzecza doniesieniom mediów, jakoby w Dolinie padły jakieś strzały, i wzywa, by nie dawać wiary mylącym doniesieniom. W rzeczy samej policjanci twierdzą, że w ciągu ostatnich sześciu dni nie wystrzelono ani jednej kuli" – donosił w niedzielę portal India Today. Ba, policja wspomina też o tym, że zniesiono środki prewencji w dziesięciu dystryktach w Dżammu. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych uznaje informacje o 10-tysięcznych protestach za sfabrykowane. Według resortu demonstracje w Dolinie nie były liczne, żadna z nich nie przekroczyła 20 osób.

Nie sposób jednak potwierdzić nawet szczątkowych informacji: przerzucone w błyskawicznym tempie 35-tysięczne indyjskie siły bezpieczeństwa, od wojska po służby specjalne, skutecznie odcięły autonomiczny (jeszcze) stan od świata. Linie i komórkowe sieci telefoniczne oraz połączenia internetowe zostały zablokowane. – Od początku tego zamieszania siedzę w salonie ze słuchawką przy uchu – relacjonował dziennikarzowi „Guardiana" Sohail Nasti, popularny w Wielkiej Brytanii szef organizacji humanitarnej, pilot ratownik, a przy okazji atleta i model rodem z Kaszmiru.

Nasti próbował się skontaktować z rodziną, ale jedyne, co mu się udało, to dodzwonić się przez telefon satelitarny na lokalny posterunek. – Powiedzieli mi, że wszystko jest w porządku i że nie mam się czym martwić: w Kaszmirze wszystko normalnie. Ale stąd, z Londynu, wydaje się, że jest wręcz przeciwnie – mówi.

Konstytucyjny zamach stanu

Nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do art. 370 – oznajmił, jak zwykle szeroko uśmiechnięty, minister spraw wewnętrznych Amit Shah podczas jednej z ubiegłotygodniowych wizyt w terenie. Art. 370 indyjskiej konstytucji, włączony do ustawy zasadniczej jeszcze w latach 50. poprzedniego stulecia, zapewniał stanowi Dżammu i Kaszmir autonomię – z prawem do własnej konstytucji, flagi oraz niezależności wobec władz centralnych.

Właściwie dla nikogo zamach na autonomię Kaszmiru nie powinien być zaskoczeniem. Rządząca subkontynentem nacjonalistyczna Bharatiya Janata Party (BJP, Indyjska Partia Ludowa) od lat straszyła odebraniem spornemu terytorium jego wyjątkowego statusu. Żądanie to stało się jednym z kluczowych punktów programu wyborczego, z którym premier Narendra Modi ruszył ostatniej wiosny do walki o reelekcję. Zakładano jednak, że w razie wyborczego zwycięstwa świat zmusi Modiego do porzucenia tego planu. Stało się inaczej.

W ostatni poniedziałek nie kto inny jak Amit Shah – przez złośliwych nazywany Ardźuną Modiego (w eposie „Mahabharata" to najbliższy przyjaciel Kryszny, który, przyoblekłszy się w postać kobiecą, wchodzi z Kryszną w relację miłosną) – wniósł pod obrady indyjskiego odpowiednika Senatu stosowny akt prawny. Do czwartku Jammu and Kashmir Reorganisation Act (akt reorganizacji Dżammu i Kaszmiru) wylądował pod długopisem prezydenta Indii, partyjnego kolegi Modiego i Shaha – Rama Natha Kovinda. W ciągu zaledwie czterech dni konstytucyjny zapis zmieniono jednym dekretem.

Owa reorganizacja dla wielu jest równoznaczna z upokorzeniem – autonomiczny stan zostaje zredukowany do poziomu dwóch zjednoczonych terytoriów (union territory): Dżammu i Kaszmir oraz Ladakh. A zatem region utraci nawet status stanu. W pierwszym terytorium ostanie się jeszcze dosyć fasadowe zgromadzenie legislacyjne, ale obydwoma zapewne zarządzać będą mianowani przez prezydenta Indii gubernatorzy. Rządowi federalnemu będą podlegać sprawy związane z bezpieczeństwem wewnętrznym oraz administracja policyjna. Gubernatorzy będą wybierać lokalny rząd spośród członków zgromadzenia, ale gabinet ten będzie pełnić zapewne co najwyżej funkcje doradcze. Co więcej, dekrety gubernatora będą miały tę samą wagę co uchwały zgromadzenia.

Dla mieszkańców tego północnego skrawka Półwyspu Indyjskiego realia zmienią się raczej niewiele – i tak od lat rządził tu półmilionowy kontyngent indyjskiej armii i sił bezpieczeństwa. Ale dla adwersarzy samego Modiego to „konstytucyjny zamach stanu", który jest przedsmakiem tego, co czeka cały kraj. – To pierwszy krok w kierunku wyrzucenia do śmieci świeckiej, demokratycznej, federalnej konstytucji i obrócenia kraju w hinduistyczny naród, dla którego mniejszości są obywatelami drugiej kategorii – bije na alarm na łamach „The Independent" Kavita Krishnan, polityk indyjskiej partii komunistycznej, skądinąd ugrupowania cieszącego się w Indiach niemałą popularnością i kojarzonego z innymi wartościami niż komunizm sowiecki czy południowoamerykański.

Majstrowanie premiera Modiego przy konstytucji za pomocą zwykłej ustawy nie skłoniło go do żadnych tłumaczeń. – Jako naród podjęliśmy historyczną decyzję – oznajmił tylko w transmitowanym przez telewizję orędziu. – W efekcie poprzedniego porządku mieszkańcy Dżammu i Kaszmiru oraz Ladakhu byli pozbawieni wielu praw, co było główną barierą w ich rozwoju. Specjalny status rodził separatyzm, terroryzm, politykę dynastyczną i korupcję. Koniec z tym – uciął wątpliwości. Pytanie tylko, czy to aby nie początek czegoś znacznie gorszego.

Rutynowa wymiana ognia

Dziś na linii kontrolnej w Dolinie Kaszmiru trwała rutynowa wymiana ognia" – taki passus z wydanego gdzieś w latach 90. komunikatu indyjskiej armii, stacjonującej w niegdysiejszym „raju na subkontynencie", zapamiętał Owen Bennett Jones, wieloletni korespondent BBC w regionie i autor książki „Pakistan. Oko cyklonu". W jednej frazie oddawał on sytuację zbuntowanej prowincji.

Reorganizacja Modiego to próba przecięcia węzła gordyjskiego zaciśniętego 70 lat temu: gdy rozpadały się brytyjskie Indie, a na ich zachodnich rubieżach wyrósł Pakistan, Kaszmir był najbardziej spornym fragmentem dawnej „perły w koronie" Zjednoczonego Królestwa. Rządzący ówczesnym księstwem Kaszmiru maharadża Hari Singh miał twardy orzech do zgryzienia – około 80 proc. mieszkańców na jego terenie stanowili muzułmanie. Zgodnie z koncepcją wycofujących się z subkontynentu Brytyjczyków takie terytorium powinno przypaść Pakistanowi jako państwu indyjskich muzułmanów.

Singh zagrał na czas, zapewniając sobie przejściowo niezależny status. Islamabad odpowiedział blokadą Kaszmiru, co z kolei popchnęło maharadżę do zapowiedzi podpisania w październiku 1947 r. aktu przynależności do Indii. Wówczas wybuchła pierwsza wojna między Pakistanem a Indiami o Kaszmir, zamknięta obietnicą przeprowadzenia plebiscytu. Jak łatwo się domyślać, rozwiązanie to nie było Indiom w smak – przy tak dużej religijnej dysproporcji w populacji rezultat plebiscytu był do przewidzenia. Do referendum jednak nigdy nie doszło – za to do rywalizacji i prób wydarcia sobie choćby skrawków spornego terytorium dochodziło wielokrotnie. W zależności od kryteriów klasyfikacji historycy liczą od dwóch do czterech wojen o Kaszmir, z czego jedna skończyła się chińską interwencją, a inna – w 1999 r. – nieomal doprowadziła do wymiany nuklearnych salw.

Dziś przyjmuje się, że Pakistan kontroluje około 30 proc. dawnego księstwa. Co ciekawe, olbrzymia większość Pakistańczyków, którzy dziś rezydują w Europie (przeważnie na Wyspach), pochodzi z tego właśnie skrawka. Kolejne 15 proc. – w dużej mierze tereny wysokogórskie i bezludne – przechwyciły Chiny. Indie zaś administrują 55 proc. terenów dawnego Kaszmiru, utrzymując tam permanentny stan wyjątkowy. Wszystkie oddziela wspomniana wyżej linia kontrolna. I choć przez pół wieku Organizacja Narodów Zjednoczonych i światowe mocarstwa próbowały zmusić Islamabad i New Delhi do znalezienia drogi wyjścia z konfliktu, w regionie nie zmieniło się praktycznie nic. A jeśli nawet, to na gorsze.

Napisy „ISIS town" na murach

Mam nadzieję, że żadne dziecko na świecie nie będzie musiało oglądać tego, co ja widziałem jako czterolatek – mówi z nieskrywanym patosem Rohit Kachroo, pochodzący ze Śrinagaru 33-latek, dziś w New Delhi. Trzy generacje rodziny tego Hindusa musiały uciekać ze stolicy prowincji u progu lat 90., gdy regionem po raz pierwszy od 1947 r. wstrząsnęły nie starcia między armiami Pakistanu i Indii, lecz zamieszki organizowane przez samych mieszkańców. Od tamtej pory Kachroo i jego krewni żyli irracjonalną nadzieją, że kiedyś wrócą do rodzinnego miasta. Irracjonalną, bo dotychczasowe prawa autonomicznego stanu zabraniały zakupu nieruchomości w prowincji ludziom niebędącym jej aktualnymi mieszkańcami.

Reorganizacja wyważa zamknięte dotąd drzwi. – Kto wciąż ma klucz do swojego domu (w Kaszmirze – przyp. red.), może się ubiegać o jego zwrot. A jeśli ktoś mu w tym będzie przeszkadzać, można iść na policję lub do sądu, aby odzyskać swoją własność – zapewniał rzecznik BJP Kriszna Sagar Rao w niedawnym wywiadzie. I takie obietnice nie padły na jałowy grunt. W zeszłym tygodniu Google odnotował nagły wzrost wyszukiwań: „ceny gruntów w Kaszmirze" czy „mieszkanie Kaszmir".

Bez złudzeń jednak. Pół miliona hinduskich żołnierzy, agentów i urzędników, jakich New Delhi wysłało w ostatnich dekadach do Doliny, żyje tam w swoistych gettach. – To zamknięte dzielnice mieszkalne tworzące skupiska identycznych niszczejących budynków otoczonych wysokimi murami i drutem kolczastym – opisywała reporterka „Le Figaro", która kilka miesięcy temu odwiedziła te specyficzne osiedla.

A wokół tych hinduskich wysp morze muzułmanów, którzy mają Hindusom niemało do zarzucenia – pominąwszy historyczne resentymenty, indyjska armia jest oskarżana o nadmierne użycie siły podczas demonstracji, a także podczas przeszukań prowadzonych w trakcie operacji antyterrorystycznych. Do tego jeszcze torturowanie zatrzymanych oraz przestępstwa seksualne wobec kobiet. – Kiedy mój kuzyn wrócił z posterunku, miał ciało przypalone w wielu miejscach papierosami. Związali go ze skrzyżowanymi rękami i wrzucali mu szczury pod ubranie – opowiadał jeden z rozmówców „Le Figaro".

Oskarżenia te zostały w dyplomatyczny sposób potwierdzone w lipcowym raporcie Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka. – To fałszywa i motywowana politycznie narracja – odpowiedział na oskarżenia rząd Modiego. – Raport ignoruje zasadniczą kwestię transgranicznego terroryzmu – dorzucono w oświadczeniu.

Tu akurat New Delhi ma sporo racji. Oddolna rebelia Kaszmirczyków wybuchła już w 1989 r., co miało zarówno postać przebudzenia politycznego, jak i ludowego powstania na kształt palestyńskiej intifady. Wściekłość pobratymców szybko wykorzystał Pakistan, wspierając rewoltę pieniędzmi i dostawami broni, co zaowocowało w końcu pojawieniem się pierwszych zbrojnych ugrupowań, takich jak Lashkar-i-Toiba czy Jaish-e-Mohammed, które bez większego wahania połączyły ideologię narodowowyzwoleńczą z dżihadem, a oprócz kontaktów w Islamabadzie nawiązały relacje z Al-Kaidą Osamy bin Ladena. Na dodatek z globalnej wojny z terroryzmem prowadzonej przez Stany Zjednoczone pod rządami George'a W. Busha wyszły obronną ręką, w sporej mierze dzięki parasolowi ochronnemu rozpiętemu przez Pakistan.

Na tym gruncie dziś zaczynają wyrastać w Kaszmirze bastiony ISIS. W maju ideowi pogrobowcy Państwa Islamskiego ogłosili utworzenie wilajatu Hind, czyli swojej prowincji w Indiach z siedzibą na terenie Kaszmiru. Cóż, na ulicach Śrinagaru nie brak graffiti z napisami „ISIS town", „Al Qaeda is coming" – aczkolwiek to zapewne bardziej propaganda na potrzeby świata niż lokalnych zwolenników dżihadu. Ale w warunkach faktycznej okupacji rekrutów zapewne nie trzeba będzie długo szukać.

Jak Hitler w Monachium

To próba przeprowadzenia zmian demograficznych poprzez czystkę etniczną – zagrzmiał na Twitterze premier Pakistanu Imran Khan. – Pytanie brzmi: czy świat będzie się przyglądał i ustępował, tak jak ustępowano przed Hitlerem w Monachium? – dorzucił. Według niego „ideologia hinduskiej supremacji, podobnie jak nazistowska wyższość rasy aryjskiej, nie zatrzyma się na tym (Kaszmirze – red.) i być może obejmie też Pakistan".

– Niepokoimy się, że może dojść do ludobójstwa, a może już do niego dochodzi, skoro nie wiemy, co tam się w tej chwili dzieje – sekundował mu szef dyplomacji Shah Mehmood Qureshi. – Kiedy na kilka godzin zniesiono tam godzinę policyjną, widzieliśmy, jak tysiące ludzi protestują. Sytuacja jest więc dynamiczna – podkreślał.

Mimo alarmistycznego tonu Islamabadowi dotychczas nie udało się stworzyć szerokiej koalicji potępiającej Indie. Spośród mocarstw jedynie Chiny uznały poczynania New Delhi za „nieakceptowalne", słowa potępienia udało się też wydusić z Irańczyków i Turków. Sekretarz generalny ONZ zdobył się jedynie na mdłe nawoływanie do powściągnięcia emocji przez obie strony konfliktu. Brytyjczycy przyznali, że „zadzwoniono do Modiego, by wyrazić swoje obawy", co akurat nie powinno dziwić, bowiem spór może się błyskawicznie przełożyć na brytyjskie ulice, współdzielone przez obie skonfliktowane nacje.

Nowa odsłona kaszmirskiego konfliktu nie przyniosła jednak tego, czego się obawiano najbardziej: gróźb użycia siły zbrojnej. Eskalacja ma na razie charakter dyplomatyczny i ekonomiczny – Pakistańczycy wyrzucili z kraju przedstawiciela New Delhi odpowiedzialnego za dialog w sprawie Kaszmiru i wstrzymali całkowicie handel ze swoim wschodnim sąsiadem. Nie przeprowadzono jednak – jak dotąd – żadnych demonstracyjnych manewrów wojskowych, myśliwce nie przekroczyły linii kontrolnej, komandosi nie wspięli się na lodowce i przełęcze w Ladakhu, bojownicy nie ruszyli ze swoich obozów, by organizować zamachy na okupanta. Zamiast tego Islamabad domaga się, by sprawą zajęła się Rada Bezpieczeństwa ONZ. Kapitulacja czy cisza przed burzą? – to pytanie zadają sobie wszyscy gracze w regionie.

Tymczasem w Indiach dominuje inne pytanie: dlaczego Modi zdecydował się na ten gambit właśnie teraz, tak krótko po wyborach? I najczęściej pada odpowiedź, że trudno było o lepszy moment. Przegrana opozycja jest w rozsypce i nie ma siły krytykować kampanii w Kaszmirze, światowe mocarstwa zajęte są własnymi problemami – wojnami handlowymi i falą populizmu. A Pakistan jest w politycznej i gospodarczej rozsypce. Kiedy zatem, jak nie teraz?

To mój jedyny syn. Teraz jest zbyt mały, ale nauczę go jeszcze, jak nosić broń – odgrażał się rozmówca reportera realizującego nagranie dla BBC, wskazując na kilkulatka u swojego boku. Nie przejmował się nawet tym, że słowa te musiał słyszeć indyjski policjant stojący nieopodal. – Oni cofają nas do średniowiecza – lamentują inni. – Żyjemy w więzieniu na otwartym powietrzu – dorzucają.

Jeszcze przed ostatnim weekendem, gdy tylko w meczetach w Śrinagarze skończyły się poranne piątkowe modlitwy, na ulice wyszły tysiące mieszkańców stolicy Kaszmiru. Głośny, ale stosunkowo pokojowy protest błyskawicznie przerodził się w zamieszki, w chwili gdy indyjska policja użyła wobec uczestników demonstracji gazu łzawiącego i wystrzeliła z broni – prawdopodobnie w powietrze. Prawdopodobnie – bowiem na nagraniach dziennikarzy BBC słychać strzały i widać rozbiegających się w panice ludzi, ale oficjalne stanowisko New Delhi brzmi: nie było żadnej demonstracji.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy