Dzięki jego tłumaczowi Michałowi Alenowiczowi możemy przeczytać trzecią już powieść autora „Dostatku", którym zapewnił sobie miano wnikliwego obserwatora zmagań człowieka z dziką naturą i życiem. A jest ono zazwyczaj biedne, wypełnione katorżniczą pracą przy połowie ryb, w nieustającym deszczu, w tumanie śniegu, na rozhuśtanym oceanie, dopełnione skromnymi posiłkami i obcowaniem z wciąż tymi samymi ludźmi.
Dlatego kiedy na małej wyspie Sweetland, na której ludzie bytują na granicy nędzy, rusza rządowy program przeniesienia całej populacji na stały ląd, większość mieszkańców przyjmuje go z wdzięcznością. Wszyscy, tylko nie on. Człowiek o przeszczepionej na połowie twarzy skórze, żyjący tu z dziada pradziada rybak i emerytowany latarnik, stary kawaler zastawiający sidła na króliki, zdziwaczały głupiec, który odtrąca rządowych 100 patyków, a jednocześnie uniemożliwia przenosiny innym. Rządowy program ma bowiem zadziałać tylko wtedy, gdy wszyscy mieszkańcy Sweetland jednogłośnie zgodzą się na porzucenie wyspy. Sweetland, bo bohater nosi nazwisko takie jak nazwa wysepki, staje się zawadą na drodze ku lepszemu życiu swoich sąsiadów. Nie dziwne więc, że zaczyna otrzymywać anonimy.
Tak zawiązuje się akcja powieści „Sweetland" poświęconej miłości człowieka do miejsca: niegościnnego, chłodnego, odpychającego, do ziemi, na której się urodził. „W dni, gdy wichura ryczała na zewnątrz, jego matka mawiała: zwlekaj, ile chcesz, i tak prędzej czy później człowiek musi pobiec do wychodka. Całe to miejsce się pogrążało, a niemal wszyscy, dla których coś ono znaczyło, znajdowali się już pod ziemią". Czytając o życiu Sweetlanda na wyspie, mamy wrażenie obcowania z opowieścią o przetrwaniu i odchodzeniu, o zmaganiach z samym sobą i z nieszczęściami, jakie niesie życie. To książka o bezustannym i mozolnym przezwyciężaniu słabości, dlatego miłośnicy prozy Jamesa Fenimore'a Coopera, Jamesa Olivera Curwooda czy Jacka Londona znajdą w niej bliską tym twórcom wrażliwość. Jest tu bowiem opis czegoś pierwotnego, co jak zew nakazuje Sweetlandowi upozorowanie swego samobójstwa i samotne zamieszkanie na wyspie w upiornym, opuszczonym miasteczku. „Schodząc nad wodę, zagwizdał na psa. Był już na w pół pijany, chwiał się na nogach. Okna domów, które mijał, ciemniały wraz z odchodzącym dniem, a wiatr zawodził żałośnie na martwych drutach elektrycznych rozciągniętych od jednego okapu do drugiego".
Crummey jednak nie byłby sobą, gdyby nie nakazał swemu bohaterowi skonfrontować się z Niepoznawalnym. W pewnym momencie bowiem wcale nie wiemy, czy Sweetland jest zupełnie sam na wyspie. Coś czai się w mroku przy skalnym Królewskim Tronie, coś wychodzi na klif i patrzy w spienione fale oceanu. Może to niespokojna dusza Jesse'ego, chłopca, którego Sweetland kochał i który zginął w tajemniczych okolicznościach, bo dowiedział się, że jego uparty wuj ostatecznie zaakceptował rządowy program? Sweetland wsiada do łodzi, zaczyna wściekle wiosłować, choć chyba w duchu wie, że z wyspy nie ma dla niego ucieczki.