„Byłabym się szczęśliwie wcale na ten świat nie zmaterializowała – notuje po latach Zofia – gdyby nie przypadkowy zbieg okoliczności. Do sklepu Taty chodziła ciotka Paulina kupować rękawiczki i sypała oko do Taty, aż kiedyś raz przyszła z siostrą swą Andzią i wtedy Kupidyn drasnął Tatę śmiertelnie".
Anna i Franciszek wzięli ślub 1 października 1889 roku. Ona miała lat dwadzieścia osiem, on trzydzieści jeden. Ponad półtora roku później, 13 maja, urodziła się Zofia Anna Lubańska. Potwierdza to wyciąg z księgi urodzeń parafii Wszystkich Świętych w Krakowie. (W przyszłości Stryjeńska przesunie ten moment o sześć lat. Na dokumencie datę urodzin odręcznie poprawi na 1897).
Wspólna fotografia Lubańskich zachowała się jedna. Ale nie ta, o której Franciszek wspomina w pamiętniku, zrobiona z okazji trzynastej rocznicy ślubu. Wiemy, że całą rodziną poszli tamtego dnia do atelier Józefa Sebalda, znakomitego krakowskiego fotografa. Mieściło się przy ulicy Batorego 12, w willi Pod Stańczykiem, którą zaprojektował Tadeusz Stryjeński, późniejszy teść Zosi.
Sto dwadzieścia siedem lat przetrwało inne zdjęcie. Jest pierwszym, które Anna wkleiła do albumu oprawionego w wiśniowe sukno. Franciszek podarował go trzy tygodnie przed ślubem „drogiej Andzi Skrzyńskiej na pamiątkę wzajemnych skłonności".
To ich portret. Ona w sukni, mocno ściśnięta gorsetem, delikatnie się uśmiecha. On poważny, w ciemnym tużurku. Nawet na siebie nie patrzą. Pewnie tak zasugerował Walery Rzewuski, który – jak głosi napis – w atelier „fotografuje z natury".
Tatuś nasz najdroższy
Czy Lubańscy byli w małżeństwie szczęśliwi? Ich najstarsza córka chciała w to wierzyć. Leżą przede mną kartki z pamiętnika Franciszka. Na kilku stronach opisuje kłótnie z żoną. Zofia Stryjeńska wyrwała je i włożyła do osobnej koperty.
Jest też zdjęcie samego Lubańskiego. Łysiejący, z wąsem, z muszką pod sztywnym kołnierzykiem, w binoklach. Niemłody już. „Tatuś nasz najdroższy, nasz skarb, czy jest gdzie na świecie taki Ojciec? Balzak nie znał Taty, boby był pierwszą powieść o szlachetności [jego] charakteru napisał, porzucając cuchnące bajoro swych romansów" – notuje na odwrocie zdjęcia dorosła już Zofia.
Na liście od mamy pisze o niej, że jest „spokojna, pełna cnót i cierpliwości".
W pamiętniku: „A te niezliczone mikołaje, choinki, wyjazdy na wakacje, hojne podarki na imieniny – nie ma co! Takich Rodziców jak byli moi, takiego domu, »domu« w całym znaczeniu najserdeczniejszej miłości, nie znajdzie się prędko na świecie".
Zofia nigdy nie wspomni, że jej matka „w największym wzburzeniu – jak pisze Franciszek – w kwietniu 1914 roku wyjechała do Lwowa, aby tam starać się o pracę na poczcie". (Wróciła po tygodniu).
Że miesiąc później „po różnych przykrych scenach domowych wynikłych z jej drażliwości" wyjechała do Katowic „na dłuższy pobyt".
Ani że z końcem listopada 1920 roku ruszyła do Gdańska, tym razem „na zawsze", otrzymawszy „od Tadzia – tłumaczy Franciszek – względnie od spółki sklepowej Tadzia, Stefci i Maryli 15 000 [marek polskich] jako spłatę [...] przeze mnie ustalonej cząstki wartości sklepu". (W 1918 Lubański ma sześćdziesiąt lat i zapisuje sklep trojgu dzieciom „do dalszego prowadzenia, zastrzegłszy sobie trzydzieści procent z utargu dziennego i całkowite utrzymanie domu"). Lubańska wróciła po kilku tygodniach, ale już niemal za każdym razem, kiedy się kłócili, pakowała walizki i wyjeżdżała.
Raz w miesiącu Anna cały wieczór poświęca tylko Bogu. Chodzi na zebrania Bractwa Matek Chrześcijańskich. Słucha mszy i z siostrami – bo tak nazywały się członkinie – modli się o „pomnożenie Matkom Chrześcijańskim łask im potrzebnych".
Najwięcej czasu spędza jednak w domu. „Wyrzekła się doszczętnie swego »ja« na rzecz męża i dzieci". (To słowa Zosi).
Fragment pochodzi z książki Angeliki Kuźniak „Stryjeńska. Diabli nadali", która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne