Dla religioznawców (tych chłodnych badaczy ksiąg) przynajmniej jedno dotąd było pewne. Wątek powstania z martwych w historii religii ma wcześniejszy od chrześcijańskiego rodowód. A zatem przypadek Chrystusa (gdyby go traktować ze scjentystyczną rezerwą) nie był ani pierwszy, ani oryginalny.
Na dowód prawdziwości takiej tezy przywołuje się doskonale opisaną w księgach egipskich historię Ozyrysa. On właśnie, naczelna postać egipskiego panteonu, zastał zabity przez swojego brata Seta, a jego ciało rozczłonkowane i rozrzucone. Przepadłoby, gdyby nie miłość wiernej żony Izydy, która pozbierała członki zabitego męża i poskładała je w całość. Ozyrys ożył, acz w stanie nie całkiem kompletnym (ciekawskich odsyłam w tym miejscu do ksiąg), i stał się szafarzem życia wiecznego. Na dowód jednak zmartwychwstania – czy przypomnienia wiernym, że przeszedł triumfalnie przez śmierć – przedstawiając jego postać, starożytni posługiwali się kolorem zielonym. To symbol zgnilizny. Bóg o zielonej twarzy i dłoniach widnieje na tysiącu przedstawień i stał się jedną z najbardziej charakterystycznych ikon religii znad brzegów Nilu.