Pierwsza informacja o wykryciu fal grawitacyjnych pojawiła się w 1969 roku, czterdzieści siedem lat przed drugą, tą z lutego 2016 roku. Kontekst był zupełnie inny – konferencja poświęcona względności w Cincinnati w Ohio, a nie w Waszyngtonie – nieobecne media i tylko jeden, a nie 1005 autorów. A zatem badania „w starym stylu" i brak wątpliwości wobec tego, co w dzisiejszych czasach, jak się zdaje, przy takich okazjach pasjonuje wszystkich: kto dostanie Nobla, kiedy odkrycie zostanie potwierdzone. Człowiek, o którym mówimy, już raz stracił taką szansę. A było to w roku 1964, kiedy nagrodę przyznano za masery i lasery. Drugi Nobel go ominął, ponieważ nie udało się potwierdzić jego odkrycia fal grawitacyjnych. Mowa o Josephie Weberze, profesorze Uniwersytetu Marylandu w College Park na przedmieściach Waszyngtonu, fizyku, a także oficerze US Navy, weteranie walk na Pacyfiku i desantów w rejonie Morza Śródziemnego. O człowieku niezwykłym.
W 1956 roku Weber miał trzydzieści siedem lat i spędzał roczny urlop naukowy w Princeton, dokąd zaprosił go Freeman Dyson, jeden z wybitnych specjalistów elektrodynamiki kwantowej, pracujący w Institute for Advanced Studies. Weber chciał dowiedzieć się więcej o teorii względności. (...) Otóż właśnie Dyson, o czym Weber często wspominał, przekonał go, że być może istnieją wystarczająco silne źródła fal grawitacyjnych, by te mogły zostać wykryte na Ziemi. (...)
Sygnał wydobyty z szumu
Weber, który stał się zapalonym relatywistą, jako inżynier z wykształcenia myślał nad sposobami detekcji fal grawitacyjnych. Jednym z nich było wykorzystanie interferometru z laserem jako źródłem światła, jednak uczony uznał to za niewykonalne z przyczyn technicznych. (...)
Inny pomysł Webera był prosty i doskonale potwierdzony obliczeniami. Fala grawitacyjna rozciąga i spręża obiekty na swojej drodze; gdyby umieścić na tej drodze dzwon, zadzwoniłby jak uderzony młotem. Pod warunkiem że fala wywołałaby „wstrząs", który uderzyłby w dzwon, a częstotliwość fali byłaby bliska częstotliwości brzmienia dzwonu, jego „nuty". Wówczas fala weszłaby w rezonans z dźwiękiem dzwonu i wzbudziłaby trwałe wibracje – dzwon, jak każdy rezonator, zachowuje pamięć uderzenia. Daje to pewne korzyści, ale każdy medal ma dwie strony: nie poznaje się szczegółów informacji niesionej przez falę, jedynie jej energię. Jednakże w tamtych czasach – na początku lat sześćdziesiątych – była to jedyna osiągalna technicznie metoda, a i to nie bez problemów! Trzeba było wytrwałości i wyobraźni Josepha Webera, aby zmierzyć się z tym zadaniem. (...)
Niestety, powiewy fal grawitacyjnych są zdecydowanie za słabe, żeby mogły być słyszalne, ponieważ powodowane przez nie drgania cylindra nikną w szumach termicznych. W tym właśnie tkwi główny problem wykrywania fal grawitacyjnych: jak wydobyć sygnał z szumu? (...)