Reklama

Boże, chroń Rangersów z Glasgow

Glasgow Rangers wracają do ekstraklasy, a już w niedzielę zmierzą się z Celtikiem w półfinale Pucharu Szkocji. Kiedyś, gdy na stadionie grali piłkarze, na ulicach walczyły gangi. Walka szła na noże, a nawet na kusze.

Aktualizacja: 16.04.2016 20:27 Publikacja: 14.04.2016 14:00

Kibice Rangersów z transparentem: Nasz klub nigdy nie umrze

Kibice Rangersów z transparentem: Nasz klub nigdy nie umrze

Foto: AFP

Wtorek, 5 kwietnia, okazał się długo wyczekiwanym dniem w tej części Glasgow, która sprzyja Rangersom. Na swoim stadionie Ibrox, oczywiście szczelnie wypełnionym kibicami, gospodarze pokonali Dumbarton 1:0. Zwycięstwo oznaczało koniec drogi krzyżowej słynnego klubu, która trwała od 2012 roku, kiedy Rangersi zostali zdegradowani do czwartej ligi. Po ostatnim gwizdku na stadionie zaczęła się feta, a potem świętowanie przeniosło się do szatni. Klub, legenda piłki nie tylko szkockiej, znów jest w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Podczas derby, czyli meczów drużyn z tego samego miasta, emocje są większe niż zwykle, jest jakiś szczególny urok w byciu lepszym od sąsiada zza miedzy. Teza, że to właśnie Celtic i Rangersi tworzą najbardziej elektryzującą piłkarską parę derbową w Europie, wydaje się dziś trudna do obrony. Są przecież derby ważniejsze, piękniejsze, w których mierzą się potentaci europejskiego futbolu. W Manchesterze grają United i City, w Rzymie Roma i Lazio, w Mediolanie Inter rywalizuje z Milanem, a w  Londynie (tutaj derby, z uwagi na liczbę drużyn z tego miasta, są nieustannie) Arsenal toczy boje z  Tottenhamem. Wielkie emocje wywołują derby Madrytu, czyli mecze Realu z Atletico, a nadzwyczajne – gwiezdne wojny Realu Madryt z Barceloną, określane jako derby Europy.

A derby Glasgow? No cóż, prawdę powiedziawszy, średnio zorientowany kibic piłki nożnej obudzony w środku nocy wymieni dziesięć meczów bardziej wartych obejrzenia niż starcie Celticu z Rangersami. Szkockie kluby to nie są, delikatnie mówiąc, największe piłkarskie potęgi, a od paru lat nie są nimi jeszcze bardziej: Celtic dostał niedawno lanie od naszej Legii (w dwumeczu przegrał 1:6, skompromitował się na boisku, a Legia poza boiskiem – wpuszczając do gry nieuprawnionego zawodnika, pozbawiła się marzeń o Lidze Mistrzów). Rangersi tym bardziej nie mają się czym ostatnio chwalić, zwycięstw na szkockiej prowincji, gdzie diabeł mówi dobranoc, nie bierzemy pod uwagę.

Old Firm, czyli derby

Oba kluby największe sukcesy odnosiły dawno temu: Celtic wywalczył Puchar Europy Mistrzów Klubowych w 1967 roku, pokonując Inter Mediolan, co zresztą było sensacją. Jimmy Johnstone, gracz tamtej ekipy Celtów, o rywalach mówił później żartobliwie: „Wszyscy oni wyglądali, jakby wyszli z solarium, uśmiechali się pastą Colgate, mieli starannie ulizane czarne włosy i jeszcze do tego bardzo ładnie pachnieli. Wyglądali jak gwiazdy filmowe. A my? Ja nie miałem jednego zęba, Bobby Lennox nie miał ani jednego, a stary Ronnie Simpson chyba tylko niektóre. Nie mogli nas traktować poważnie" – pisze w „Mojej historii futbolu" Stefan Szczepłek. Z kolei Rangersi wygrali Puchar Zdobywców Pucharów w 1972 roku. Kiedy dwa lata wcześniej grali z Górnikiem Zabrze, kibice śląskiej drużyny prezentowali transparent: „Tylko dzieci przy piersi mogą straszyć Rangersi". Szkoci byli wówczas uznaną marką, co nie przeszkodziło zabrzanom dwukrotnie ich pokonać i wyrzucić z rozgrywek Pucharu Zdobywców Pucharów.

A jednak mimo wszystkich tych zastrzeżeń, mimo obecnej słabości i mimo siermiężności szkockiej ligi nie ma piłkarskiej rywalizacji, w której bardziej niż w Glasgow mieszałyby się historia, polityka i religia. To są właśnie prawdziwe derby. Kiedy dochodzi do meczu Rangersów z Celtikiem – zwanych od zawsze Old Firm – Glasgow kipi od nie tylko piłkarskich emocji. Pochodzenie nazwy Old Firm nie jest do końca jasne. Na ogół tłumaczy się ją w Polsce jako rywalizację Starych Firm, nawiązując do długiej historii obu klubów, powstałych jeszcze w XIX wieku. Prawdopodobnie szło jednak o coś innego. Dwa kluby z Glasgow całkowicie zdominowały piłkarską rywalizację w Szkocji i dzieliły się między sobą łupami sportowymi i finansowymi. Pewien szkocki periodyk napisał więc w 1904 roku ironicznie: „The Old Firm Rangers, Celtic Ltd.". Oto więc spółka, która zmonopolizowała piłkarski rynek Szkocji i dzieli się zyskami.

Reklama
Reklama

Każdy z udziałowców wnosi swoje wartości, za którymi stoją rzesze wiernych wyznawców: Rangersi to protestantyzm i Zjednoczone Królestwo, Celtic – katolicyzm i niepodległość Irlandii. Przez długie lata na stadionie Celticu śpiewano hymny na cześć Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA), a na stadionie Rangers kibice sławili Oddziały Ochotników z Ulsteru (UVF). Kibice Rangersów śpiewali, że są „zanurzeni po kolana we krwi fenian" (fenianie tworzyli irlandzki ruch niepodległościowy – przyp. W.M.). Piosenkę „Simply the Best" kończyli okrzykiem „Pier...ć papieża". Fani Celtów odpowiadali „Pier...ć królową" i śpiewali o „orańskich bękartach". Kiedy na stadionie grali piłkarze, na ulicach walczyły gangi. Walka szła na noże i nie tylko: 21-letni Karl McGroarty został postrzelony z kuszy, gdy wychodził z pubu kibiców Celticu. Przeżył, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia.

Takich ekscesów jest coraz mniej, oba kluby zrobiły dużo, by wyeliminować ze stadionów obraźliwe przyśpiewki nawiązujące do religii i polityki. Poza tym ani spór o Kościół, ani o politykę nie jest już tak gorący jak kiedyś. Mimo to, gdy dochodziło do Old Firm, cały piłkarski świat przez chwilę patrzył na Glasgow.

Pycha poprzedza upadek

Wszystko zmieniło się cztery lata temu. W lipcu 2012 roku Rangersi zostali zdegradowani do Third Division – to czwarty poziom rozgrywek w Szkocji. Z piłkarskiej elity zostali wyrzuceni bez sentymentów, bez oglądania się na zasługi, rekordowe w skali nie tylko ligi szkockiej: 54 mistrzostwa i 33 puchary kraju(!). Uznani zostali za winnych finansowych przekrętów na wielką skalę. Latami żyli ponad stan, zatrudniali gwiazdy, takie jak Paul Gascoigne, Brian Laudrup czy Gennaro Gattuso, szastali pieniędzmi na prawo i lewo zgodnie z zasadą, że jak Celtic wyda 5 funtów, to oni muszą wydać 10. Sądzili, że mogą wszystko, bo nazywają się Rangers, bo zna ich cały świat, bo mają się za lepszych od całej reszty szkockich klubów, z którymi nawet nie chciało im się grać – temat  przenosin do angielskiej Premier League wracał wiele razy. I to ci ubodzy krewni wymierzyli im karę – to właśnie inne szkockie kluby decydowały o jej wymiarze i wybrały najsurowszą z możliwych: spadek na samo dno rozgrywek, do czwartej ligi. Pycha poprzedza upadek – tak stoi w Piśmie, kto jak kto, ale protestanci powinni o tym wiedzieć.

Z tym, że co to za protestanci? Byli nimi kiedyś. Przed I wojną światową klub wprowadził zasadę, że będą w nim pracować tylko ludzie tego wyznania. Miało to dotyczyć wszystkich – od kierownictwa, przez piłkarzy, po personel sprzątający. Ale ta surowa polityka skończyła się w latach 90. XX wieku. Od tej pory w barwach „The Gers", jak zwyczajowo określa się Rangersów, pojawia się prawie tyle samo katolików co w Celticu. Rewolucja rozpoczęła się w 1989 roku, gdy nowy właściciel David Murray, zachęcany przez trenera Graeme'a Sounessa, zatrudnił katolika, w dodatku byłego Celta, Maurice'a Johnstona. Powód był prozaiczny – Murray chciał zawojować Europę, a miał świadomość, że jedenastu protestanckich artystów futbolu nie znajdzie. Kibice byli wściekli, piłkarz był bojkotowany przez fanów obu klubów, ale czas wyleczył rany i przyzwyczajono się do nowej rzeczywistości.

Żeby zrozumieć tę religijną obsesję, trzeba się głęboko cofnąć w czasie. W XVI wieku wyznawcy Johna Knoxa, przywódcy szkockiej reformacji, wyruszyli z Glasgow i Edynburga, by wyplenić ze Szkocji katolicyzm. Zadanie wykonali z iście kalwińską skwapliwością. Ale trzysta lat później katolicy wrócili, przybyły ich tysiące z Irlandii, gdzie nastał głód spowodowany zarazą ziemniaczaną. To dlatego kibice Rangersów śpiewali potem: „Głód się skończył, dlaczego nie wróciliście do domu?". W Glasgow katolicy trzymali się razem, dzieci chodziły do katolickich szkół, ich rodzice zakładali własne firmy, bo nie mogli liczyć na zatrudnienie u protestantów. W 1888 roku katolicki ksiądz, ojciec Walfrid, założył klub piłkarski Celtic, aby wypełnić młodym wolny czas i uchronić ich przed ewangelizacją protestanckich misjonarzy. A również po to, by pokazać, że katolicy – biedniejsi i gorzej wykształceni – nie są gorsi i udowodnią to w sportowej walce. Faktycznie, Celtowie szybko zaczęli odnosić sukcesy. Rangersi, istniejący od 1872 roku, mieli im pokazać miejsce w szeregu. Gdy do miasta przybyli protestanccy robotnicy ze stoczni Harland and Wolff Shipbuilding Company z Belfastu, rywalizacja katolików i protestantów była naprawdę zaciekła. Gangi obu klubów toczyły regularne wojny. Przez dwie pierwsze dekady XX wieku w Glasgow było piekło.

Od tamtych czasów wiele się zmieniło. W latach 70. XX wieku stocznie i huty Glasgow upadły, przemysł znalazł się w rękach Amerykanów i Japończyków, których niewiele obchodziła rywalizacja katolików i protestantów. Dziś religia to raczej pretekst dla chuliganów, a czasami niesfornych piłkarzy. Nasz Artur Boruc, kiedy grał w Celticu, ostentacyjnie żegnał się przed trybuną fanów „The Gers", wywołując ich wściekłość, Paul Gascoigne (w Glasgow Rangers w latach 1995–1998) udawał, że gra na flecie poprzecznym, co jest prowokacją wobec irlandzkich katolików.

Reklama
Reklama

W Glasgow protestanci stanowią większość, ale wiara już nie przekłada się na klubowe sympatie. Katolicy za Celtikiem, protestanci za Rangersami? W Glasgow to przeszłość, ale jest miasto, gdzie czas się zatrzymał.

Promy z Irlandii

Belfast z futbolem się nie kojarzy, a przecież tutaj urodził się George Best, artysta na boisku i w życiu. Polska zagra z Irlandią Północną w zbliżających się mistrzostwach Europy. Reprezentacja tego kraju radzi sobie ostatnio nadspodziewanie dobrze, czego nie można powiedzieć o klubach. Kiedyś katolicy mieli tu swój Belfast Celtic, a protestanci odpowiednik Rangersów: Linfield. Kiedy w 1948 roku Linfield grał u siebie z Celtikiem, na boisko wbiegli kibice gospodarzy i pobili zawodników gości. Policjanci nie interweniowali. Celtic wkrótce wycofał się z rozgrywek w obawie o bezpieczeństwo. Potem został zlikwidowany, w miejscu stadionu powstało centrum handlowe. Mieszkańcom Belfastu pozostała sportowa rywalizacja w Glasgow.

Jej historia jest wypisana na wszechobecnych muralach. Tu wciąż są granice oddzielające dzielnice katolików od protestantów, są też bary kibiców Rangers i Celticu. A kiedy dochodzi do Old Firm, kilka tysięcy katolików i protestantów promami płynie na derby. Amerykański dziennikarz Franklin Foer, autor książki „Jak futbol objaśnia świat", wsiadł na prom razem z kibicami Rangersów, aby zrozumieć ich motywacje. Na promach panuje napięta atmosfera, zwłaszcza kiedy w głowach szumi alkohol, ale są pewne niepisane zasady, które sprawiają, że kibice jakoś się tolerują. Bezpiecznie jest też na imponujących stadionach obu klubów – Ibrox Stadium Rangersów i Parkhead Celticu. Właśnie dlatego ujścia dla agresji kibice szukają na ulicach Belfastu.

Jan Olof Olsson i Margareta Sjögren, szwedzcy autorzy książki „Niż nad Irlandią", rozpoczęli ją od starego porzekadła: „Irlandia byłaby rajem, gdyby nie było tam katolików i protestantów". Podział państwa na Irlandię Północną, zwaną Ulsterem, pozostającą przy brytyjskiej Koronie, oraz niepodległą Republikę Irlandii jest sztuczny. Mieszkańcy Republiki i Ulsteru nie darzą się miłością. Pierwsi twierdzą, że ludzie z Ulsteru są nudni jak Belfast i zajmują się tylko zarabianiem pieniędzy. Ci z Ulsteru odpowiadają, że obywatele Republiki to lenie, które nie umieją pracować, oraz katoliccy bigoci trzęsący się przed swoim proboszczem i dokonujący najdziwniejszych zabiegów, byle tylko odróżnić swój język od angielskiego.

Święto północnoirlandzkich patriotów przypada 12 lipca. Świętują zwycięstwo nad rzeką Boyne – 1 lipca 1690 roku (według kalendarza juliańskiego) Wilhelm III Orański, obwołany nowym królem Anglii, na czele regimentów angielskich, francuskich, holenderskich i duńskich pokonał wojska zdetronizowanego króla Jakuba II Stuarta, swojego teścia. Było to symboliczne zwycięstwo protestantów nad katolikami. Protestanci ułożyli z tej okazji toast: „Na pamięć czcigodnego, pobożnego i nieśmiertelnego króla Wilhelma III, który uratował nas od łotrów i niewolnictwa, od papieży i papiestwa, od drewnianych sabotów i zacofania. A ten, kto odmówi wypicia tego toastu, niech zostanie nabity do wielkiej armaty w Athlone i wystrzelony prosto do brzucha papieża, potem zaś niech papież zostanie wystrzelony do brzucha samego Diabła, a Diabeł do piekieł, następnie zaś niech wrota zostaną zamknięte i klucz włożony do kieszeni uczciwego oranżysty".

Określenie „oranżysta" pochodzi od dynastii orańskiej, z której wywodził się zwycięzca, król Wilhelm – kolor pomarańczowy był jej symbolem. W 1795 roku w Armagh powstał Zakon Orański, protestancka wojownicza organizacja, która maszeruje przez katolickie dzielnice ulsterskich miast właśnie 12 lipca, w rocznicę zwycięstwa króla Wilhelma. Oranżyści to protestanci i zarazem zwolennicy panowania brytyjskiego w Irlandii. Podczas pochodów wznoszą pomarańczowe flagi i brytyjską Union Jack. Takie same powiewają w czasie meczów Rangersów, a ich fani zakładają na mecze koszulki nie tylko w kolorze królewskiego błękitu (barwy klubowe), ale i pomarańczowe.

Reklama
Reklama

Wojna między wojskami Wilhelma a jakobitami (zwolennikami Jakuba) zakończyła się układem w Limerick w 1691 roku: przegrani jakobici dostali do wyboru przejście na stronę Wilhelma albo opuszczenie wyspy. Prawie 15 tysięcy Irlandczyków wsiadło na statki. Udali się do Francji, co przeszło do historii jako „ucieczka Dzikich Gęsi". Niektórzy kibice klubów z Glasgow zachowują się tak, jakby to się wydarzyło wczoraj.

Upadek Rangers FC nastąpił błyskawicznie. Długi okazały się znacznie większe, niż twierdziły władze klubu, na jaw wychodziły kolejne oszustwa. Sir David Murray, wieloletni właściciel, potentat w branży stalowej, odszedł. Jego następca, niech będzie zapomniane jego nazwisko, miał być zbawicielem, a okazał się grabarzem. Stary klub został zlikwidowany, majątek sprzedany. Działacze założyli nową spółkę, więc nieprzyjaciele przekonywali, że prawdziwych Rangersów już nie ma. Władze krajowej federacji uznały jednak inaczej, klub zachował trofea. Piłkarze nie mieli wyjścia – ruszyli w upokarzające tournée po szkockich miasteczkach i wsiach. Opisała to dziennikarka Lisa Gray, powstała z tego książka „We don't do walking away". A na Ibrox, na pierwszy mecz w czwartej lidze, przyszło 50 tysięcy kibiców – to światowy rekord frekwencji w tej klasie rozgrywkowej. Jaka piękna katastrofa!

„Gnijcie w piekle"

Mieli awansować rok w rok. Wszystko szło zgodnie z planem, w ubiegłym roku w przewidywanym terminie zameldowali się w przedsionku szkockiego salonu, ale tam już nie było lekko i przyjemnie.  Do końca bili się o awans, ale nie dali rady – walkę o powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej przegrali w barażach. W tym roku byli skuteczniejsi, na kilka kolejek przed końcem zapewnili sobie gwarantujące awans pierwsze miejsce.

Rzecz w tym, że kłopoty Rangersów wcale się nie skończyły, sytuacja finansowa ciągle jest niepewna, wiadomości z frontu walki o utrzymanie klubu – mocno niepokojące. W klubie żadnych wniosków z upadku nie wyciągnęli, uczyć się na błędach nie mieli zamiaru, zawodnikom płacili prawie tak, jak dawniej, bal na „Titanicu" (skojarzenie nie od rzeczy: przecież legendarny liniowiec powstawał w stoczni w Belfaście) trwał w najlepsze. Klub przyciągał kolejnych hochsztaplerów, którzy udawali romantyków futbolu, a w rzeczywistości prowadzili szemrane interesy. Żal to nawet opisywać, zresztą, trzeba by pióra – bo ja wiem – może Jeffreya Archera?

Ale na razie wszystko to schodzi na dalszy plan, na chwilę można zapomnieć o problemach, bo wraca rywalizacja Old Firm. Najbliższe starcie, numer 401 w historii(!), już w niedzielę w Glasgow, na Hampden Park, stadionie narodowym Szkocji – stawką jest finał Pucharu. Podobnie było rok temu, w lutym, wtedy to były pierwsze derby od trzech lat. Celtic był wówczas o dwie bramki lepszy, a tak naprawdę o dwie klasy; żartowano, że niepotrzebnie wystawił bramkarza. Teraz Celtic też jest faworytem, ale fani „The Gers" wierzą, że magia Old Firm zrobi swoje.

Reklama
Reklama

Kiedy było już przesądzone, że Rangersi spadają do czwartej ligi, kibice Celtów żegnali ich transparentami „Gnijcie w piekle" oraz „Nie będziemy tęsknić". Nie żartowali: w tej rywalizacji rywalom życzy się wszystkiego najgorszego. Ale Rangersi na razie trwają i prawdziwi kibice futbolu, także Celticu (w Polsce ich nie brakuje, jest też polska grupa fanów Rangers, w obu klubach grali Polacy, zwłaszcza w Celticu zapisali swoją historię), powinni sobie życzyć, żeby przetrwali. Celtic sporo stracił pod każdym względem, również finansowo, na nieobecności wielkiego rywala. Straciła cała liga szkocka, którą już nikt się nie zajmuje. „Boże, ocal Rangersów", powinni się modlić nie tylko protestanci, ale wszyscy, którzy jeszcze wierzą, że futbol to nie tylko pieniądze: nie ma takich pieniędzy, za które można kupić taką historię.

 

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Brat”: Bez znieczulenia
Plus Minus
„Twoja stara w stringach”: Niegrzeczne karteczki
Plus Minus
„Sygnaliści”: Nieoczekiwana zmiana zdania
Plus Minus
„Ta dziewczyna”: Kwestia perspektywy
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Hanna Greń: Fascynujące eksperymenty
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama