Przyznaję, że dziwi mnie cały ten harmider wokół pieniędzy, które ze składek na KOD trafiały do Mateusza Kijowskiego. Po pierwsze, okazuje się, że wewnątrz kierownictwa KOD było to coś w rodzaju sekretu poliszynela, po drugie, różni działacze Komitetu protestowali przeciwko temu od jakiegoś czasu, a po trzecie wygląda na to, że finanse KOD tak czy owak nie są zbyt przezroczyste.
Sama widziałam Kijowskiego w Waszyngtonie – na poważne spotkanie przyszedł z liczną świtą, ale, co opisywałam na tych łamach, słuchaczy było pomiędzy trzema a czterema (jedna osoba wyszła po 15 minutach), wliczając w to mnie. Gdyby zatem przeliczyć koszty podróży do USA i do różnych krajów Europy, mogłoby się okazać, że na każdą osobę spotkaną przez Kijowskiego, małżonkę i świtę KOD wydawał ogromne sumy. Z jakim skutkiem – nie wiadomo. Jeśli chodzi o mnie – były to pieniądze wyrzucone w błoto, bo Kijowski po prostu czytał z oświadczenia, które tak czy owak rozdał.