Sprawcy są oczywiście nieznani, a szef ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej mówi o prowokacji.
Czyjaż miałaby to być prowokacja? Rosyjska? Nie należy tego wykluczyć, ale przecież to wyjaśnienie dla Kijowa najprostsze. Najłatwiej winę zrzucić na Rosjan, diabolicznego Putina lub anonimowe zielone ludziki. Polacy łatwo w to uwierzą. Kreml ma przecież nad Wisłą fatalną reputację. A Ukraina? Ukraina pozostanie w aureoli niewinności? Jakbyśmy tu w Polsce nie wiedzieli, że kult Bandery i Szuchewycza kwitnie za wschodnią granicą w najlepsze. Jakbyśmy byli nie tylko miłosierni, ale też ślepi i głusi.
Owszem, porozumienie z braćmi Ukraińcami jest najważniejsze, ale ślepi i głusi nie jesteśmy. Dlatego nie jest dla mnie ważne, kto stoi za profanacją, Rosjanie czy Ukraińscy spadkobiercy Bandery. Nie ma to znaczenia, póki nad Dnieprem czci się morderców. Póki buduje im się pomniki i stawia ich za wzór dla młodego pokolenia.
Czy kiedyś na Ukrainie zrozumieją, że zbrodnia pozostaje zbrodnią bez względu na historyczny kontekst? Że tylko jej potępienie jest drogą do zbawienia? Czy zrozumiemy to i my? Póki ma kto potępiać, a pamięć o ofiarach wciąż trwa?
Powiem przez zaciśnięte zęby: szczęśliwe ofiary Huty Pieniackiej, że wciąż żyją ich potomkowie, że dbają o pamięć. Bo ileż miejsc polskiej martyrologii zapomniano. Ile przepadło bezpowrotnie wraz z ludźmi, którzy mogli zapalić świeczkę, wymienić imię i nazwisko. Upomnieć się w imieniu ofiary przynajmniej o pamięć. Bo przecież nie o sprawiedliwość. Sprawiedliwość po dwóch, trzech pokoleniach jest nieosiągalna. Ale wtedy, dzięki cudowi, to pamięć przyobleka się w szaty sprawiedliwości.