Nigdy chyba w Polsce po roku 1989, żaden zwycięzca wyborów parlamentarnych, nie cieszył się z rekordowego poparcia w sposób tak umiarkowany i podszyty nutą wyraźnego zawodu jak 13 października 2019 roku Prawo i Sprawiedliwość. Gdyby zaś – szukając dalszej części tego paradoksu – wynik ostatniej sejmowej elekcji mierzyć temperaturą entuzjazmu w poszczególnych sztabach, to ich bezapelacyjnym zwycięzcą należałoby ogłosić nie PiS, ale PSL i Konfederację, a więc ugrupowania, które (spośród ogólnopolskich) uzyskały wynik najniższy.
Wiele wskazuje też na to, że – zgodnie z tym, co prognozowaliśmy na łamach „Plusa Minusa na wybory” – wyraźne przekroczenie progu wyborczego przez oba mniejsze ugrupowania, nie tylko odebrało zwycięzcy humor i polityczny show w gorący wieczór wyborczy, ale na nowo zdefiniowało także kształt politycznej sceny, istotnie komplikując sytuację obozu dobrej zmiany.
Co się stało trzynastego?
W sensie samej wyborczej rachuby można by właściwie powiedzieć, że 13 października 2019 roku nie wydarzyło nic nadzwyczajnego. Za sytuację dość szczególną uznać można raczej wybory sejmowe w 2015 roku, gdy arytmetyczna dźwignia systemu d’Hondta, i rekordowe 16 proc. głosów oddanych wówczas na komitety, które nie weszły do Sejmu, sprawiły, że 37,5 proc. uzyskanych wówczas przez PiS głosów przeliczyło się na 51 proc. sejmowych mandatów. Z tego punktu widzenia można więc stwierdzić, że w ostatnich wyborach, przez niemal zupełny brak „zmarnowanych” głosów i niezadziałanie owej dźwigni, bardziej zbliżyliśmy się do wyborczej reprezentacyjności.
Ale od arytmetyki ważniejsza jest tu polityka, a w jej perspektywie trudno jednak utrzymywać, że trzynastego nie stało się nic szczególnego. Widać to w przywołanych wyżej paradoksach wyborczego wieczoru, a także w nietrafionych zapowiedziach części ekspertów, którzy przed wyborami wątpili w szanse wyborcze Konfederacji, a wcześniej także PSL. Widać to wreszcie w liczbach. Zdobywając 1,5 mln głosów PSL podwoił swój wynik z roku 2015, Konfederacja zaś z wynikiem 1,25 mln podwoiła swój wynik z wyborów majowych.
Pytanie zatem, czemu PiS-owi, pomimo obficie zastawionego stołu wyborczych obietnic, rozmachu kampanii i dominacji w sondażach nie udało się zmajoryzować obu mniejszych partii?