Wielkie dni małych ugrupowań

Gdyby PSL na dobre zadomowiło się w centrum, Konfederacja przetrwała na prawo od PiS, a Lewica na lewo od PO, wówczas skończyłby się rozpoczęty w 2005 roku dwubiegunowy układ w polskiej polityce.

Publikacja: 22.10.2019 21:00

13 października, tuż po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów: euforia Konfederacji...

13 października, tuż po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów: euforia Konfederacji...

Foto: Mieczysław Włodarski/REPORTER

Nigdy chyba w Polsce po roku 1989, żaden zwycięzca wyborów parlamentarnych, nie cieszył się z rekordowego poparcia w sposób tak umiarkowany i podszyty nutą wyraźnego zawodu jak 13 października 2019 roku Prawo i Sprawiedliwość. Gdyby zaś – szukając dalszej części tego paradoksu – wynik ostatniej sejmowej elekcji mierzyć temperaturą entuzjazmu w poszczególnych sztabach, to ich bezapelacyjnym zwycięzcą należałoby ogłosić nie PiS, ale PSL i Konfederację, a więc ugrupowania, które (spośród ogólnopolskich) uzyskały wynik najniższy.

Wiele wskazuje też na to, że – zgodnie z tym, co prognozowaliśmy na łamach „Plusa Minusa na wybory” – wyraźne przekroczenie progu wyborczego przez oba mniejsze ugrupowania, nie tylko odebrało zwycięzcy humor i polityczny show w gorący wieczór wyborczy, ale na nowo zdefiniowało także kształt politycznej sceny, istotnie komplikując sytuację obozu dobrej zmiany.

Co się stało trzynastego?

W sensie samej wyborczej rachuby można by właściwie powiedzieć, że 13 października 2019 roku nie wydarzyło nic nadzwyczajnego. Za sytuację dość szczególną uznać można raczej wybory sejmowe w 2015 roku, gdy arytmetyczna dźwignia systemu d’Hondta, i rekordowe 16 proc. głosów oddanych wówczas na komitety, które nie weszły do Sejmu, sprawiły, że 37,5 proc. uzyskanych wówczas przez PiS głosów przeliczyło się na 51 proc. sejmowych mandatów. Z tego punktu widzenia można więc stwierdzić, że w ostatnich wyborach, przez niemal zupełny brak „zmarnowanych” głosów i niezadziałanie owej dźwigni, bardziej zbliżyliśmy się do wyborczej reprezentacyjności.

Ale od arytmetyki ważniejsza jest tu polityka, a w jej perspektywie trudno jednak utrzymywać, że trzynastego nie stało się nic szczególnego. Widać to w przywołanych wyżej paradoksach wyborczego wieczoru, a także w nietrafionych zapowiedziach części ekspertów, którzy przed wyborami wątpili w szanse wyborcze Konfederacji, a wcześniej także PSL. Widać to wreszcie w liczbach. Zdobywając 1,5 mln głosów PSL podwoił swój wynik z roku 2015, Konfederacja zaś z wynikiem 1,25 mln podwoiła swój wynik z wyborów majowych.

Pytanie zatem, czemu PiS-owi, pomimo obficie zastawionego stołu wyborczych obietnic, rozmachu kampanii i dominacji w sondażach nie udało się zmajoryzować obu mniejszych partii?

W samej kampanii wskazać możemy i zbyt grube nici wyborczej perswazji, za które uznać można na przykład tzw. cysterny wstydu, i przekroczenie czerwonej linii socjalnych obietnic, jakim dla części wyborców – zwłaszcza przedsiębiorców – mogło być wyciągnięcie z wyborczego kapelusza radykalnego wzrostu płacy minimalnej, osobliwy sposób traktowania opozycji przez publiczną telewizję, towarzyszące kampanii problemy z lotami marszałka Sejmu czy słynną krakowską kamienicą prezesa NIK.

Jeszcze istotniejsze od kampanii okazać się mogły całe ostatnie cztery lata. Wydaje się, że spora część wyborców pochwalających transfery socjalne i politykę godnościową dobrej zmiany, za nieakceptowalną ich cenę uznała towarzyszącą im politykę ostrego konfliktu, niedowład wielu instytucji czy branie władzy z marszu.

Trzy niechciane rewolucje

Mówiąc jeszcze innymi słowy. W ciągu całego wyborczego roku przynajmniej część wyborców z niepokojem mogła dostrzec na horyzoncie cienie trzech różnych rewolucji. Tej obyczajowej, niesionej na sztandarach lewicy, przekonującej o historycznej konieczności głębokich zmian kulturowych. Tej ustrojowej, związanej z polityką dobrej zmiany, której kwintesencją stał się postulat radykalnej przebudowy państwa i wymiany jego elit, a realnym kontrapunktem – niedowład wielu instytucji i problemy personalne. I wreszcie tej socjalnej, obiecującej niemal wszystkim, niemal bez większego wysiłku, tylko na polityczne wyciągnięcie ręki, państwo socjalnego dobrobytu.

Wiele wskazuje na to, że znalazło się w Polsce zaskakująco wielu wyborców – by tak rzec – integralnie konserwatywnych, którzy wszystkie te rewolucyjne tony, choć w różnych zapewne proporcjach, 13 października odrzucili en block. I to oni właśnie, choć z różnym ideowym nastawieniem, zamiast PiS-owi swój głos i polityczną szansę dali PSL-owi i Konfederacji. Ale także, co ciekawe, grupie polityków konserwatywnych, którzy wystartowali z list KO, takim jak Paweł Kowal, Kazimierz Ujazdowski czy Paweł Poncyliusz.

Odkładając jednak na bok kwestię przyczyn nowego, ciekawego sejmowego pejzażu, warto pomyśleć przede wszystkim o jego możliwych skutkach.

Zaczynając od tych najważniejszych, trudno nie dostrzec, że wyrazista Konfederacja na prawo od PiS i umacniające się w politycznym centrum PSL mogą znacznie ograniczyć bardzo szerokie dotychczas pole manewru politycznego obozu dobrej zmiany. Twarde poglądy wolnorynkowe i światopoglądowe Konfederacji z jednej strony oraz ciekawa chadecka oferta ludowców z drugiej mogą sprawić, że obozowi PiS znacznie trudniej będzie się teraz prezentować jako partia jednocześnie wolnorynkowa i socjalna, twardo walcząca o władzę i wrażliwa na potrzeby każdego Polaka. Mówiący językiem Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry - zarazem nowoczesna i konserwatywna.

A wszystko to ma miejsce – przypomnijmy – w sytuacji niezwykle wysoko zawieszonej przez sam PiS poprzeczki socjalnych zobowiązań państwa i związanej z nią możliwej presji płacowej kolejnych grup społecznych. Wszystko to w sytuacji możliwego końca gospodarczej hossy, która umożliwiała kolejne transfery socjalne. Wszystko to w sytuacji, w której tymi transferami nie da się już odwrócić uwagi od stanu instytucji publicznych – przede wszystkim służby zdrowia. Wszystko to wreszcie w sytuacji znacznego politycznego wzmocnienia środowisk Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry. Mogą one w różny sposób reagować na polityczne sąsiedztwo Konfederacji z jednej i PSL z drugiej strony i rozbujać stabilny dotąd, prowadzony pewną ręką prezesa Jarosława Kaczyńskiego, polityczny okręt dobrej zmiany.

PSL w kierunku dużej polityki

Inaczej zupełnie ta sytuacja wygląda rzecz jasna od strony ludowców. Polityczna odwaga, jaką wykazali się oni w lipcu, podejmując decyzję o starcie w wyborach pod własnym szyldem, udana kampania, wreszcie płynące zewsząd, uzasadnione pochwały dla prezesa Władysława Kosiniaka-Kamysza sprawiają, że PSL nie tylko z uśmiechem może przypominać, ilu ekspertów, jeszcze dwa miesiące temu, odsyłało ich na polityczny margines, ale przede wszystkim poważnie myśleć dziś o dużej polityce, a nie tylko dotychczasowej parlamentarnej egzystencji.

Pierwszą do tego okazją będzie zapewne startująca właśnie kampania prezydencka. Sukces i świetne notowania samego Władysława Kosiniaka-Kamysz powodują, że coraz częściej – i nie bez racji – wskazywany on jest jako ten, który w drugiej turze wyborów prezydenckich najskuteczniej zagrozić może skądinąd popularnemu dziś prezydentowi Andrzejowi Dudzie.

Niezależnie od tego, PSL staje się dziś istotnym elementem każdego właściwie układu politycznego, jaki prędzej czy późnej wyłoni się po stronie opozycji, ale także może być ważnym punktem odniesienia dla ewentualnych zmian i przesunięć wewnątrz obozu dobrej zmiany. Z ludowcami poważnie współpracować albo rywalizować będą musiały zarówno parlamentarna lewica (lub lewice), jak i szukająca swej nowej, skuteczniejszej oferty politycznej Platforma Obywatelska. Nie można też wykluczyć, że rosnąca pozycja partii Władysława Kosiaka-Kamysza stać się może w wielu sytuacjach politycznym impulsem dla działań umiarkowanych środowisk dobrej zmiany.

Co jednak najważniejsze, kampanijny sukces ludowców daje im bezcenną szansę na wzmocnienie ich politycznego fundamentu, jakim po roku 1989 był wpływ w samorządach. Dziś wielu samorządowców i działaczy szczebla lokalnego o wiele chętniej niż jeszcze miesiąc temu rozważać może angażowanie się w lokalne struktury stronnictwa, co dla jego przyszłości ma znaczenie strategiczne.?Oczywiście przyszłość partii zielonej koniczynki nie musi być usłana różami. Świętujący dziś swój sukces PSL musi pamiętać, by polityczne ambicje i euforia nie wzięły góry nad możliwościami i głoszonymi wartościami. Przed ludowcami także wyzwanie, któremu nie podołała ani PO, ani PiS, czyli szukanie politycznej formuły, przekraczającej fundamentalny polski podział na miasta i wieś. Nie będzie też wreszcie rzeczą łatwą pogodzenie długiej partyjnej tradycji ludowców, z antypartyjnym w istocie przesłaniem ich wyborczego sojusznika Pawła Kukiza.

Niemniej jednak polityczną przyszłość widać dziś z ul. Pięknej znacznie pewniej i jaśniej niż wczoraj.

Kontestacja na salonach

Jeszcze inaczej nowa parlamentarna perspektywa zadaje się wyglądać z punktu widzenia Konfederatów, którzy, otrzymawszy od wyborców dużą szansę, postawieni zostali przed jeszcze większymi wyzwaniami.

Ugrupowanie to składa się, jak wiadomo, z przedstawicieli dość różnych i wyrazistych politycznie środowisk: zwolenników często prowokującego Janusza Korwin-Mikkego, zdecydowanych wolnorynkowców i czasem radykalnych w swych poglądach środowisk narodowych. Wiele wskazuje jednak na to, że źródłem ich wspólnego sukcesu – poza wspomnianą wyżej kampanią PiS, była premia za wyborczą jedność oraz kampanijny umiar. Połączenie pod jednym sztandarem ideowych wyrazistości dało jak widać pewien rodzaj – atrakcyjnej dla części wyborców – politycznej synergii. Z kolei stonowana bardziej niż wiosną, unikająca prowokacyjnych treści kampania, plus dobre, eksperckie wystąpienia w telewizyjnych debatach, u części wyborców wyrobić mogły przekonanie o merytorycznej wartości, jaką Konfederacja wnieść może do parlamentarnej debaty.

Pozostawiając weryfikację takich oczekiwań przyszłości, nie sposób jednak nie zauważyć, że takie źródła wyborczego sukcesu mogą być dla Konfederatów także największym wyzwaniem. Historia różnych wyrazistych środowisk politycznych, choćby na przykładzie ruchu Kukiz’15 pokazuje, jak dużym zagrożeniem bywają dla nich ambicje i silne osobowości tworzących je polityków. Ta sama historia podpowiada także, jak trudno w dłuższej perspektywie, postawę buntu, kontestacji czy ideowej prowokacji nosić po sejmowych korytarzach, w przekonujący i atrakcyjny sposób, w kostiumie parlamentarnych reguł, manier i elegancji.

Jeśli Konfederatom uda się jednak sprostać tym wyzwaniom, to przynajmniej części z nich przyjdzie zapewne przejść drogę niektórych liderów niegdysiejszej LPR i zmodyfikować nieco swe poglądy, a w każdym razie, sposób ich artykulacji. Ale największe partie prawicowe będę miały istotną konkurencję.

Koniec PO–PiS-u?

Czy wzmocnione PSL i Konfederacja przetrwają w parlamencie więcej niż jedną kadencję? Czy pomyślne dla nich ostatnie dni zamienią się w równie dobre tygodnie, miesiące i lata? Czy partie te utrzymają się na wzburzonej powierzchni polskiej polityki, chroniąc się także przed kosztownymi politycznie sojuszami z partiami większymi? To – zwłaszcza w przypadku Konfederacji – dopiero się okaże.

Gdyby jednak PSL na dobre zadomowiło się w centrum polskiej polityki, Konfederacja, utrzymując swój obecny stonowany i parlamentarny wyraz, przetrwała na prawo od PiS, a Lewica, lub lewice, na lewo od Platformy, wtedy być może przyjedzie uznać, że rozpoczęty w 2005 roku PO–PiS-wy rozdział polskiej polityki 13 października roku 2019 zaczął się kończyć.

Dr hab. Sławomir Sowiński jest politologiem z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW w Warszawie

Nigdy chyba w Polsce po roku 1989, żaden zwycięzca wyborów parlamentarnych, nie cieszył się z rekordowego poparcia w sposób tak umiarkowany i podszyty nutą wyraźnego zawodu jak 13 października 2019 roku Prawo i Sprawiedliwość. Gdyby zaś – szukając dalszej części tego paradoksu – wynik ostatniej sejmowej elekcji mierzyć temperaturą entuzjazmu w poszczególnych sztabach, to ich bezapelacyjnym zwycięzcą należałoby ogłosić nie PiS, ale PSL i Konfederację, a więc ugrupowania, które (spośród ogólnopolskich) uzyskały wynik najniższy.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów