Zaczepiam mężczyznę w kolorowych ogrodniczkach, który akurat obok pcha wielki wózek.
– Nie, to nie pożar! To taki wynalazek, żeby ładnie pachniało – spocony, z przekrwionymi oczami pracownik marketu jeszcze ma siłę na sarkazm. – Tu psika zapachem drewna, a zobaczy pani na ogrodzie!
Rzeczywiście, w dziale drewna pachnie jak w górskim tartaku. W ogrodniczym bukiet fiołków, w dziale śmietników zaś... No nie, to już naturalny odór taniego plastiku. Uff.
Przypomniało mi się, jak w samolocie do Wenecji mężczyzna z sąsiedniego fotela opowiadał mi o swojej firmie śmieciarskiej. Wracał właśnie z egzotycznych wakacji na Mauritiusie, przebrany za skromnego turystę, w bluzie z kapturem, z nicianą bransoletką na przegubie zamiast rolexa. Jest śmieciowym potentatem w regionie Udine. Ma ponad 30 ciężarówek i swój zakład segregacji i utylizacji. Części stałych z odpadów używa się do produkcji betonu – tak, tak, nowoczesne gmachy buduje się ze śmieci. Jedyny mankament w tej robocie to smród, ale mają na to sposób. W samochodach, w zakładzie i w całej okolicy wprowadzili system oczyszczania zapachów. A dokładnie – rozpylają substancję, która powoduje zaburzenie węchu. Blokuje czwarty zmysł.
Zapewne w swoim kraju nie chwali się dziennikarzom, ale teraz jest wyluzowany po wakacjach, podkręcony ciekawością nieznajomej pasażerki z dalekiego kraju.