Z pięciu polskich noblistów literackich poznałem osobiście troje. Miłosza bezskutecznie próbowałem namówić na wywiad w 1981 roku, kiedy przyjechał do Polski. Z Wisławą Szymborską należałem przez parę lat do tego samego krakowskiego oddziału SPP. Uzyskałem od niej zapewnienie, że czyta moje „Galaktyki Gutenberga", zamieszczane wówczas w „Dzienniku Polskim". Nie było to dziwne, ponieważ sama regularnie pisała o książkach. A Olgę Tokarczuk poznałem dopiero niedawno przy okazji dyskusji o literaturze w Teatrze Powszechnym w Warszawie.
Ogłuszeni sensacją aniśmy zauważyli, że dwa dni wcześniej rozdysponowano Noble z fizyki, adresowane tym razem do astronomów. Zdarza się tak co parę–paręnaście lat, ponieważ astronomia nie ma swojej Nagrody Nobla, wynalazca dynamitu jej nie docenił. W tym roku laureatami zostali Michel Mayor i Didier Queloz, odkrywcy 51 Pegasi b, pierwszej planety poza Słońcem. Na trzeciego dodano im Jamesa Peeblesa, który na tę nagrodę również bezwzględnie zasłużył, aczkolwiek w tym towarzystwie wygląda trochę na ciało obce. Tu planety krążące wokół obcych gwiazd – a tu wielkoskalowa kosmologia i początki wszechświata. Dwa bieguny.
O wiele bardziej na miejscu Peeblesa pasowałby mi nasz Aleksander Wolszczan, który odkrył trzy planety wokół pulsara (gwiazda neutronowa) i zrobił to parę lat przed Mayorem i Quelozem. Dlaczego nie uhonorowano jego osiągnięcia? Nie wiedząc nic o kulisach obrad jury, mogę tylko domniemywać. Odkrycie Mayora i Queloza otworzyło nowy rozdział w astronomii, liczba znanych planet pozasłonecznych przekracza dziś 4 tysiące. Mówi się o poszukiwaniu planet podobnych do Ziemi, życiu biologicznym na nich itp. Natomiast odkrycie Wolszczana było wybrykiem bez konsekwencji, nie poszły za nim masowo następne. Interesujące dla fachowców, ale dla świadomości przeciętnego zjadacza chleba niewiele z niego wynika.