Zarząd Ekstraklasy uprzywilejował trzech akcjonariuszy, dopuszczając ich do prowadzenia negocjacji. Dzięki temu nie tylko od dawna znali zapisy nowych umów, ale wręcz mieli wpływ na ich brzmienie. Kolejna trójka mająca swoich przedstawicieli w radzie nadzorczej również została poinformowana o wyniku negocjacji wcześniej. To dwie w różnym stopniu uprzywilejowane grupy. Podczas WZA jeden z prezesów niewchodzących w skład rady nadzorczej zadeklarował poparcie dla nowych warunków i ogłosił, że ma na to poparcie właściciela, z którym to przedyskutował. Nie potrafię tego zrozumieć inaczej jak potwierdzenia, że znał wcześniej przynajmniej część informacji, które nam przedstawiono dopiero podczas WZA. Wygląda więc na to, że Wisła Kraków znalazła się dopiero w czwartej kategorii – tych, którym informacje zostały przekazane dopiero na WZA na kwadrans przed głosowaniem.
Wracając do umowy. Dało się wynegocjować lepszy kontrakt?
Mam potężne poczucie niedosytu. Technologia rozwija się błyskawicznie, a na rynek praw wchodzą nowe podmioty, chociażby spółki internetowe. Dziś stan sieci telekomunikacyjnych pozwala realizować modele biznesowe absolutnie wykluczone pięć–dziesięć lat temu. Wystarczy spojrzeć na rozwój Netflixa. W wielu przypadkach to spółki internetowe przejmują całościowe lub częściowe prawa do pokazywania wydarzeń sportowych. Tak jest w przypadku DAZN i Bundesligi w Niemczech. Tak jest w przypadku Peacock i Premier League na terenie USA. Niestety, osoby podejmujące decyzje w Ekstraklasie SA podchodzą do rynku w sposób uzasadniony kilka lat temu, ale obecnie mocno przestarzały. Nowe podmioty są traktowane jako kolejni potencjalni kupcy całych pakietów, nie jak partnerzy, z którymi można stworzyć nowy produkt. A wszystkie elementy do takiego nowoczesnego podejścia mamy w ręku. Ekstraklasa sama produkuje relacje ze spotkań – to bardzo ważna sprawa i za to należą się jej wielkie brawa. Dzięki temu może płynnie zmieniać partnerów i modele biznesowe.
Pana zdaniem ten atut nie został wykorzystany?
Nie został i bardzo szkoda, że cały wysiłek nie przynosi takich korzyści, jakie by mógł. Kilka miesięcy temu proponowałem zarządowi Ekstraklasy wsparcie w tym zakresie. Jak wiadomo, od 20 lat zarządzam największymi polskimi spółkami z branży mediów cyfrowych, a swoje doświadczenie i wiedzę zaoferowałem zupełnie nieodpłatnie. Z propozycji nie skorzystano. Dlatego gdy słyszę, że wynegocjowane umowy są korzystne, kręcę z niedowierzaniem głową. Te mniej więcej 300 mln złotych rocznie brutto, jakie Ekstraklasa zarabia na prawach przekazywanych jej przez kluby, to równowartość miliona pakietów dostępowych za 30 złotych miesięcznie. Uzyskanie tylu klientów przy możliwościach technologicznych 2020 roku nie wygląda na przesadnie trudne. Wymaga jednak wiedzy i determinacji. Szkoda, że przez ich brak wszystkie kluby otrzymają mniej środków w najbliższych sezonach.