Nie wiemy, czy będzie wniosek o areszt – czas na to jest do piątkowego południa. Ale czy CBŚP naprawdę musiało jechać za mecenasem aż do Szczecina i tam go zatrzymywać, a potem wieźć z powrotem do Warszawy, by białostocka prokuratura mogła mu przedstawić zarzuty? Sprawia to wrażenie, jakby prokuratorzy obawiali się, czy stawi się na ich wezwanie. Którego zresztą chyba się spodziewał co najmniej od końca zeszłego roku, gdy w jednej z gazet mógł przeczytać, że jest aresztowany. Redakcja nazajutrz przepraszała, ale – jak się wydaje – chyba wtedy ktoś za szybko ujawnił coś, co miało nastąpić.
Zarzuty dotyczą depozytu adwokackiego, który od lat nie doczekał się porządnego uregulowania, choć było wielu ministrów-adwokatów. Przepisy niby są, ale nie rangi ustawowej, lecz w regulaminie wykonywania zawodu. Prawnik przyjmujący od klienta środki na zasadzie powiernictwa lub depozytu musi je złożyć na wydzielonym rachunku, co potwierdza stosowna umowa. I jest jasne, że wiąże ona strony, o ile adwokat nie dowie się, że przelano mu pieniądze pochodzą z przestępstwa.
To zupełnie oczywiste, że adwokat zawsze i wszędzie musi działać dla dobra i na rzecz swego klienta i że co do szczegółów wiąże go tajemnica zawodowa, nie może więc powiedzieć wszystkiego. A w tym wypadku mecenas, choć nie musiał, o depozycie organa powiadomił.
I pewnie to będzie oś sporu w sprawie. To nie prokurator powinien decydować o zakresie tajemnicy adwokackiej. To wbrew interesowi obywateli, których obrońca w imię sprawiedliwości ma przed oskarżeniem bronić.