W przedstawionych przez „ich troje" – rząd, Narodowy Bank Polski, Związek Banków Polskich propozycjach nie ma ani strategii, ani oręża do pokonania kryzysu. A przecież jesteśmy dopiero w przededniu najostrzejszej jego fazy, która z całą mocą uderzy w polską małą, średnią a też dużą przedsiębiorczość.
Krytycznie oceniam przedstawiony przez premiera i prezesa NBP program pod nazwą „tarcza antykryzysowa". To, co od ponad tygodnia opowiada w mediach prezes NBP Adam Glapiński zapewnia mu bezapelacyjne zwycięstwo w turnieju o najlepsze, nie jedno ale wiele powiedzeń roku i mistrzostwo w zmienności poglądów. 12 marca prezes NBP prognozował dynamikę PKB w 2020 roku na 3,2%, a inflację na 3,7%. O kryzysie mówił: „Trochę się pogorszy...nie ma mowy o recesji". Ale pięć dni później wezwał przedsiębiorców do ... „obniżenia wynagrodzeń na określony czas". Aż korci zapytać, czy podobną propozycję złożył otaczającym go, wysoko opłacanym pracownicom. 18 marca prezes skorygował swoje szacunki co do tempa wzrostu PKB na około 1,6% i arbitralnie oświadczył, że „najbardziej pesymistyczne prognozy NBP nie przewidują wejścia w recesję". Szczytem profesjonalizmu i odpowiedzialności za słowo było stwierdzenie ..."fizycznej gotówki mamy nieprzebrane ilości w swojej rezerwie". Przecieram oczy i pytam – co sobie pomyśli przeciętny obywatel? Może zechce przejść na utrzymanie pana prezesa. Czy ktoś, kto nie potrafi odpowiedzialnie ważyć słów w krytycznym momencie powinien odpowiadać za stan i los naszych pieniędzy?
Przejdźmy do analizy propozycji antykryzysowych. Zaproponowane rozwiązania są bez mała kopią terapii zastosowanej w roku 2008 w reakcji na kryzys systemu bankowego na świecie. Rzecz w tym, że kryzys roku 2008 powstał w wyniku załamania się wiarygodności sektora bankowego, a obecny dotyka przede wszystkim sfery realnej gospodarki: przedsiębiorstw produkcyjnych, firm usługowych oraz prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą. Dopiero konsekwencją zapaści w sferze realnej gospodarki może być pogorszenie sytuacji w systemie bankowym i instytucjach finansowych. Zatem zastosowana terapia służąca zabezpieczeniu płynności w bankach komercyjnych nie jest adresowana do tych, którzy w chwili obecnej najmocniej odczuwają skutki kryzysu. Co więcej, banki charakteryzuje tzw. nadpłynność czyli nadmiar „bezczynnego" pieniądza, który jest deponowany w NBP. Według najskromniejszych szacunków jest to kwota ponad 80 miliardów złotych. Dokładanie bankom pieniędzy w tej sytuacji przypomina smarowanie smalcem kromki z masłem. A chodzi o niebagatelną kwotę około 150 miliardów złotych, które w wyniku działań rządu i NBP znajdą się w dyspozycji banków komercyjnych. Nie miejmy złudzeń. Tylko niewielka część zostanie uruchomiona dla wsparcia polskich przedsiębiorstw. Przekazanie tych pieniędzy bankom, a nie bezpośrednio potrzebującym firmom to błąd skazujący na czekanie tych, którzy czekać nie mogą. To mówiąc wprost – wyrok na wiele polskich małych i średnich przedsiębiorstw.
Czytaj także: Koronawirus: tarcza antykryzysowa nie wszystkich przedsiębiorców obroni