W oficjalnym obiegu środowisko sędziowskie jawi się jako monolit. Inaczej być nie może w orwellowskiej strukturze organizacyjnej sądów w Polsce, w której sędziowie równiejsi (pałacowi, jak to trafnie określił sędzia D. Wysocki w artykule „Sądy: Niesprawiedliwość w sprawiedliwości”, „Rz” z 22 grudnia) w zarodku tłumią wszelkie odśrodkowe głosy sprzeciwu, i to nie tylko propagandową tubą. Metody są różne. Niepokornych można wykluczyć. Można też zablokować drogę kariery zawodowej. Można także całkowicie ich ignorować. Można również podejmować bardziej ofensywne środki, próbując zdyskredytować niepokornych adwersarzy, oświadczając publicznie, że na niczym się nie znają. Można w końcu nękać ich postępowaniami dyscyplinarnymi.
Chociaż doświadczam wszystkich tych form ustrojowej obstrukcji, jestem przekonany o konieczności przeprowadzenia dogłębnych reform, przez które rozumiem zmianę modelu funkcjonowania sądownictwa z urzędniczego na model równych sędziów bez awansowych aspiracji.
Nie znam innej profesji, tak wzniosłej i ważnej z punktu widzenia właściwego funkcjonowania państwa, której – odwołując się do Monteskiusza – cnotą i sprężyną funkcjonowania jest niezależność sędziego: najistotniejszy gwarant niezawisłości sędziego. Chodzi przecież o niezależność nie tylko od innych władz, ale i od innych ludzi, w tym także o niezależność sędziego od innego sędziego. Każdy zbiurokratyzowany, oparty na hierarchii system jest zaprzeczeniem niezależności postaw, myśli i idei.