Beatyfikacja księdza Jerzego Popiełuszki, która odbędzie się w niedzielę, 6 czerwca, to właściwy moment do przypomnienia osoby zmarłego w maju 2002 r. adwokata, senatora, posła, barwnej postaci życia towarzyskiego Warszawy, ale przede wszystkim człowieka mężnego i szlachetnego.
[srodtytul]Obrońca[/srodtytul]
„Adwokat Polski za cnotą” – taki tytuł nosiła wydana w 1791 r. w Warszawie anonimowa broszura. Kiedy myślę o Edwardzie Wendem, przychodzi mi na myśl ten właśnie patetycznie brzmiący tytuł.
W przemówieniu końcowym (styczeń 1985 r.) na procesie zabójców księdza Jerzego Popiełuszki mecenas Wende mówił: „Stwierdzenia oskarżyciela publicznego, które stawiałoby ofiarę zbrodni na równi z jej katem, bez żadnych po temu podstaw, nie znają chyba kroniki sądownictwa światowego. Powiem więcej, jeszcze żaden wyrok skazujący nigdy przeciwko księdzu nie zapadł i już nie zapadnie. Przedstawiono księdza jako wroga i próbuje się to robić nadal, po śmierci. Spoczywa na mnie jako obrońcy księdza Jerzego i pełnomocnika jego najbliższej rodziny i ten obowiązek wyrażenia zdecydowanego protestu przeciwko próbie stawiania znaku równości między ofiarą zbrodni a ludźmi, którzy zasiedli na ławie oskarżenia z powodu jej popełnienia. Nie ma względów, które takie porównanie usprawiedliwiałyby. Przekracza to wszelkie dopuszczalne granice”.
Tym przemówieniem mecenas Wende wszedł do historii i zajął stosowne mu miejsce. Te słowa dotarły natychmiast do opinii publicznej i w jeden dzień uczyniły go sławnym w całym kraju. Wicepremier ówczesnego rządu wspomina, że szef MSW domagał się, aby w replice prokurator „przejechał się” po przemówieniu Wendego. Nie wiem nic, by to nastąpiło, natomiast po ministrze spraw wewnętrznych przejechała się historia.