Rok temu, niespełna, rząd zapowiedział po raz kolejny finał ustawy reprywatyzacyjnej i od tej pory zapadła martwa cisza. Nawet w wyborczych przyrzeczeniach nie wspomina się o tym akcie prawnym, który od roku 1989 nie może się przebić przez barierę ekonomiczną i legislacyjną. Mimo to reprywatyzacja toczy się dalej, bo kto wkracza na drogę procesu sądowego, ten ma i sukcesy. Nie tylko bowiem sądy polskie, ale i Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu mają za klientów wywłaszczonych bez grosza odszkodowania właścicieli przedsiębiorstw, posiadaczy gospodarstw rolnych, parcel, dworów, majątków ziemskich. Inaczej zresztą być nie może, bo własność jest jednym z fundamentalnych praw człowieka, poręczonych przez liczne konwencje międzynarodowe.
Poza Polską wszystkie kraje postsocjalistyczne uregulowały już dawno sprawę odszkodowań dla obrabowanych przez własne państwo i w majestacie prawa.
W Niemczech doszło nawet do zwrotu wielkich majątków rolnych, oddano 1000-hektarowe i większe włości. W ten sposób padła ostatnia bariera i zniesiono ograniczenia dotyczące reprywatyzacji właścicieli ziemskich. W czołowym tygodniku „Der Spiegel” można było zobaczyć fotografię manifestacji poparcia dla tego kroku przez niemieckich ziemian.
Procesy prowadzone w Strasburgu przez obywateli polskich dowodzą, że sąd międzynarodowy nie pogodzi się nigdy z wymigiwaniem od obowiązku wynagrodzenia wyrządzonych przez państwo szkód. Trybunał w Strasburgu zna wszystkie przeszkody i trudności związane z ogromem różnych zobowiązań, jakie ma Polska, Czechy czy Estonia, ale nie zgodzi się nigdy na odszkodowania pozorne i fikcyjne, urągające wszelkim regułom sprawiedliwości. Tak więc np. prawo do idących w setki tysięcy złotych ekwiwalentów za pozostawione przez Polaków w ZSRR parcele, domy i gospodarstwa uzyskały oparcie w wyrokach strasburskich.
Im dłużej zwleka się z regulacją tych zobowiązań, tym wyższa jest ich wysokość (rosną bowiem procenty od zaległych sum). Jednocześnie jesteśmy świadkami prowadzonej bez rozgłosu dalszej nacjonalizacji. Najpierw władze stołeczne, a później Krakowa, zasypały wymiar sprawiedliwości wnioskami o zasiedzenie przez Skarb Państwa użytkowanych od dziesięcioleci nieruchomości przez samorząd miejski, opuszczonych przez właścicieli w związku z wojną. Liczne wnioski w tej sprawie są uwzględniane. Nie widzi się niczego niestosownego w tym przedłużeniu praktyk nacjonalizacyjnych z PRL. To, że samorząd korzystał bezpłatnie z tego majątku, że właściciele uszli z kraju okupowanego przez Niemców, że nie mieli możliwości rozporządzania swą własnością przez lata, uchodzi uwadze czynników decyzyjnych.