Od zarania dziejów złoto jest symbolem bogactwa. W czasie wojny jego ochrona jest ważna nie tylko z tego względu. Polscy bankierzy w 1939 r. zdawali sobie z tego sprawę. Latem 1939 r. wielu wykształconych i świadomych politycznie Polaków domyślało się już, że wojna wisi na włosku. Ówczesny prezes Banku Polskiego Władysław Byrka, wybitny prawnik i ekonomista, już w czerwcu i lipcu zapobiegawczo polecił wysłać cztery transporty cennego kruszca do skarbców w Siedlcach, Lublinie, Brześciu nad Bugiem oraz Zamościu.
Skazani na emigrację
W warszawskiej siedzibie Banku Polskiego nadal pozostawały jednak duże zasoby metalu. Masowe bombardowania stolicy na początku września nie pozostawiały złudzeń, że w razie zniszczenia budynku banku, złoto zostałoby utracone. 2 września odbyło się ostatnie zebranie akcjonariuszy banku, na którym zatwierdzono zmiany w statucie m.in. podwyższając kredytowanie rządu. Nadal nie gwarantowało to jednak większego bezpieczeństwa dla 38 ton złota, spoczywającego w warszawskim skarbcu (pozostałe 37 ton trafiło latem do wspomnianych miast na wschodzie kraju, a 20 ton było zdeponowanych w instytucjach zagranicznych). Dlatego 4 września Rada Ministrów wydała decyzję o wywiezieniu cennego ładunku ze stolicy. Transport odbywał się pod osłoną nocy, a dnie przeczekiwano w parkach i lasach. Szosy zatłoczone były tysiącami cywilów uciekających przez bombardowaniem, a samoloty Lutfwaffe bezlitośnie ostrzeliwały bezbronne kolumny uchodźców.
Czytaj też: NBP sprowadziło złoto do Polski. Większość wylądowała w Poznaniu
Po licznych perypetiach złoto rozładowano w sprawdzonych już oddziałach Brześcia, Siedlec, Lublina i Zamościa. Początkowo nie planowano wywozić złota za granicę, a miasta te miały być jego docelowym miejscem przechowania. Dynamicznie zmieniająca się sytuacja wojenna i agresywna ekspansja armii Hitlera postawiła jednak dalsze bezpieczeństwo skarbu ulokowanego na wschodzie Polski pod znakiem zapytania. 13 września ładunek zgromadzono na stacji kolejowej w Śniatyniu, przy granicy z Rumunią. Podobnie jak polskie władze, złoto skazano na emigrację.
Intensywne negocjacje polskiej strony z rumuńskim rządem doprowadziły do uzyskania zgody na przewiezienie pociągiem skarbu do portu w Konstancy nad Morzem Czarnym. W międzyczasie Niemcy od swoich szpiegów dostali cynk o ewakuowanych kosztownościach i zażądali od Rumunów zatrzymania transportu. Ci jednak sprytnie wyprowadzili ich w pole. Po odkryciu podstępu rozeźlony niemiecki ambasador pieklił się, że "Rumunia dopuściła się poważnego naruszenia neutralności, co nigdy więcej nie powinno się powtórzyć''. 4 tony złota pozostawiono w Rumunii do dyspozycji polskiego rządu.