Nadgorliwość i pasja z jaką robią to funkcjonariusze, są godne podziwu. Ulubionym miejscem są np. imprezy masowe, gdzie znalezienie parkingu graniczy z cudem. W takich miejscach mandaty można wystawiać pełnymi garściami, a wysiłek niewielki.
Pytanie tylko, ile ma to wspólnego z czuwaniem nad bezpieczeństwem obywateli i porządkiem na ulicach. A ile jest tylko bezrozumną chęcią wyrobienia normy wsadzonych za wycieraczkę karteczek. Przyglądając się tej formacji, z całą pewnością można powiedzieć, że ta druga motywacja raczej dominuje.
Nic więc dziwnego, że część gmin, jeszcze pod koniec ubiegłego roku, poważnie zastanawiała się nad likwidacją swoich straży. Zwłaszcza że ustawodawca nałożył na lokalnych włodarzy kłopotliwy obowiązek składania sprawozdań z działalności tej formacji i kosztów jej działania. No cóż, trochę głupio byłoby wykazać, że jedynym sensem i celem istnienia straży miejskiej jest pilnowanie krawężników.
Teraz się wydaje, że politycy wybrnęli z kłopotliwej sytuacji, dając straży nowe, szersze uprawnienia. I niektóre z tych pomysłów należy ocenić pozytywnie. Ściganie ludzi zanieczyszczających środowisko szkodliwymi nawozami, walka z uciążliwymi zapachami czy pilnowanie porządku nad brzegami rzek i jezior, wydaje się bowiem o wiele bardziej pożyteczne, niż gnębienie kierowców. A przy tym zdrowsze dla płuc funkcjonariuszy.