Powrót do pomysłu oskładkowania umów zlecenia to próba szukania nowych wpływów budżetowych, bo założenia dotyczące finansów publicznych wskutek pandemii koronawirusa legły w gruzach, a deficyt sięgnął ponad 100 mld zł. Dziś, jeżeli pracownik zatrudniony jest np. na etacie, a obok tego dorabia na kolejnych umowach zlecenia – nie musi odprowadzać od nich dodatkowych składek na ubezpieczenie społeczne, przez co w jego kieszeni zostaje nawet 30 proc. więcej gotówki. Za kilka miesięcy może już oddawać te 30 proc. ZUS-owi. Zmiana jest więc radykalna. Może uderzyć po kieszeni zresztą nie tylko zleceniobiorców, ale też zleceniodawców, którzy mogą być zmuszeni do podwyżek wynagrodzeń.
O sensowności obowiązkowego oskładkowania umów zlecenia warto rozmawiać. Na taką potrzebę wskazują nawet sami przedsiębiorcy, którzy widzą w nadużywaniu tej formy wiązania się z pracownikiem zagrożenia dla uczciwej konkurencji na rynku. Moment na taką dyskusję jednak nie jest najlepszy. Mamy czas pandemii i spowolnienia gospodarczego, na którym ucierpiało bardzo wiele firm. Niektóre z nich zdecydowały się na cięcie kosztów, a nawet czasowe obniżenie wynagrodzeń. Są branże, w których zatrudnianie na umowy zlecenia jest standardem. Mowa tu o branży eventowej, hotelarskiej czy gastronomicznej. A to przecież w nie najbardziej uderzył kryzys.
Wprowadzenie oskładkowania umów zlecenia może być więc kolejnym ciosem zarówno dla właścicieli firm, jak i ich zleceniobiorców. Wielu z nich wskutek pandemii już wcześniej obniżano wynagrodzenia. I nie sądzę, aby argumenty, że dzięki oskładkowaniu będą mieli wyższą emeryturę, w obecnej sytuacji do nich trafiły.
Całe to zamieszanie potwierdza prognozy wielu ekonomistów, że po nieplanowanym wydatkowaniu z budżetu dziesiątek miliardów złotych na tzw. tarcze antykryzysowe, a także wskutek obniżenia wpływów podatkowych spowodowanych zamrożeniem gospodarki – rząd będzie musiał szukać pieniędzy u podatników. Paradoks polega jednak na tym, że może ich szukać w kieszeniach tych, którym wcześniej je wypłacił w ramach tarcz antykryzysowych, które miały służyć ratowaniu biznesów i miejsc pracy.
Czytaj też: