Posłowie zdecydowali o przywróceniu blisko 60 z 79 nie tak dawno – za czasów ministra Jarosława Gowina - zlikwidowanych placówek. W ten sposób po licznych sporach i potyczkach, również przed Trybunałem Konstytucyjnym, historia zatoczyła koło.
Wiele na to wskazuje, że o przywróceniu małych sądów zdecydował polityczny targ. Posłowie PSL od samego początku zaciekle atakowali reformę Gowina. Bez skutku – Platforma nie ustępowała. Nieoczekiwany zwrot kursu partii Tuska nastąpił tuż przed głosowaniami nad zmianami w OFE, do których przyjęcia potrzebne były głosy ludowców. Wtedy PO nieoczekiwanie zdecydowała się na rozbrojenie własnej reformy sądowej.
Cała sprawa jaskrawo pokazuje jak pochopnie i w sposób nieodpowiedzialny tworzone jest w Polsce prawo. Jak bardzo brakuje mechanizmu kontrolnego w legislacji, a przede wszystkim możliwości pociągnięcia do indywidualnej odpowiedzialności osób, które beztrosko podejmują decyzje nie myśląc o kolejnych budżetowych wydatkach i dezorientacji obywateli.
Jarosław Gowin, kiedy przestał być ministrem sprawiedliwości, szybko umył ręce. Jego odpowiedzialność skończyła się wraz z utratą funkcji publicznej. Nikt nie domagał się od niego odpowiedzi, dlaczego - forsując tak poważną reformę - nie uzgodnił jej wewnątrz rządowej koalicji, i nie zbadał, jakie będzie miała skutki praktyczne. Być może zresztą reforma Gowina miała sens, ale tego nigdy się nie dowiemy, bo zmieniono ją, zanim na poważnie zaczęła funkcjonować.
Na całym zamieszaniu stracimy jak zwykle my, obywatele, finansując kolejne wydatki związane najpierw z wprowadzaniem, a teraz z odkręcaniem reformy. W sądach natomiast czeka nas bałagan i wiele niewiadomych: na przykład, czy już rozpoczęte procesy w tzw. ośrodkach zamiejscowych trzeba będzie rozpocząć od nowa, czy też mogą być kontynuowane? Co z dokumentacja sądową, właściwościami ?