Przykładowo taka sprawa Gorgonowej. Już na ulicy otwierano gazety, by z wypiekami na twarzy śledzić doniesienia z sali rozpraw. Dzisiaj też mamy procesy stulecia, tyle że skromniejsze. Nie interesują się nimi media, nie przynoszą splendoru prowadzącym je pełnomocnikom, a dziennikarze zaczynają pisać o nich dopiero wtedy, gdy jakiś zdesperowany obywatel poskarży się redakcji, że jego sprawa trwa „całe stulecia".
Cechą charakterystyczną postępowań nieprocesowych (czyli np. o dział spadku czy zniesienie współwłasności) jest to, że liczba osób w nich występujących jest zdecydowanie większa niż w tradycyjnym procesie. Zdarza się, że na sali rozpraw staje nawet więcej niż 25 uczestników. W konsekwencji proporcjonalnie wzrasta także prawdopodobieństwo przerwania sprawy ze względu na śmierć któregokolwiek z nich. Gdy tak się stanie, sąd zawiesza postępowanie zgodnie z art. 174 § 1 kodeksu postępowania cywilnego. Decyzja niby oczywista, a jednak niekoniecznie. Po zawieszeniu pozostali uczestnicy powinni zainicjować sprawę o stwierdzenie nabycia spadku po zmarłym, celem ustalenia jego następców prawnych. A gdy to się uda, złożyć wniosek o podjęcie postępowania. Problem w tym, że sprawa o stwierdzenie nabycia spadku także jest sprawą prowadzoną w postępowania nieprocesowym, a liczba występujących w niej osób też bywa niemała.
W konsekwencji zdarza się, że także w sprawie o stwierdzenie nabycia spadku dochodzi do śmierci któregoś z uczestników, co rodzi konieczność poszukiwania spadkobierców zmarłych spadkobierców. Gdy po kilku miesiącach, a przy odrobinie nieszczęścia po kilku latach, uda się zakończyć sprawę (sprawy) o stwierdzenie nabycia spadku, gdy w końcu dojdzie do odwieszenia postępowania głównego, szczęście nie trwa długo, bo oto dochodzi w nim do śmierci kolejnego uczestnika. I historia zaczyna się powtarzać. Co więcej, w razie śmierci liczba uczestników postępowania nieprocesowego zaczyna rosnąć w tempie trygonometrycznym, bo z reguły w miejsce jednego zmarłego wstępuje kilku jego następców prawnych. W razie śmierci takiego następcy kolejnych kilku.
Znana jest mi sprawa, która trwa przed sądem pierwszej instancji dziewięć lat, jest mniej więcej w połowie i nikt nie zna choćby przybliżonej daty jej zakończenia ze względu na lawinę kolejnych zawieszeń. Po podjęciu sprawy sędzia po raz kolejny musi zapoznać się z opasłymi aktami, zlecić uzupełniającą opinię biegłego (bo poprzednia się zdezaktualizowała), a gdy to nastąpi, dochodzi z reguły do śmierci kolejnego uczestnika. Historia zatacza koło, a wszyscy doświadczają cudownego zjawiska déjà vu.
W tradycyjnym procesie każdy miesiąc przybliża strony do wydania wyroku. W postępowaniach nieprocesowych z dużą liczbą uczestników paradoksalnie dzieje się na odwrót. Jak gdyby dochodziło do zagięcia czasoprzestrzeni, każdy dzień oddala od wydania orzeczenia. Bo z każdym dniem wzrasta prawdopodobieństwo śmierci uczestnika, a wraz z nim ryzyko powiększania kręgu kolejnych następców prawnych, które to znowu doprowadza do zwiększenia prawdopodobieństwa śmierci i zawieszenia postępowania.