Pan mecenas Krzysztof Uczkiewicz w tekście „Preambuła: drugie czytanie" („Rzecz o Prawie" z 21 maja) daje wyraz przekonaniu, że mało kto analizuje treść wstępu do Konstytucji RP, a już na pewno nie większość posłów i senatorów. On sam tekst ten przeczytał, ale już nie będzie chyba do czytania namawiał, bo wstęp okazał się „dętym pustosłowiem", które sprawiło, że mu „trudno już zapanować nad gniewem".
Może łatwiej by było zapanować Autorowi nad sobą, gdyby wziął pod uwagę, że wstęp nie jest samoistnym aktem prawnym, przeciwnie, stanowi nierozerwalną całość z resztą tekstu konstytucji. Służy do konstruowania norm konstytucyjnych wraz z innymi przepisami konstytucji. Jest elementem części ogólnej zawierającej swoiste przepisy „wysunięte przed nawias" i stosowane do pełnej wykładni szczegółowej części tego aktu. I tak np. zawód adwokata jest słabo konstytucyjnie chroniony przed likwidacją w trybie ustawy przez naszych wesołych parlamentarzystów wiedzionych w swoim czasie przez ministra Gowina. Artykuł 17 konstytucji traktujący o zawodach zaufania publicznego zyskuje jednak znacznie silniejszą pozycję, gdy interpretujemy go na gruncie zasady pomocniczości „umacniającej prawa obywateli i ich wspólnot" zawartej we wstępie, jako że zasada ta występuje w nim jako norma nadrzędna, na której opiera się konstytucja. Adwokatura jako klasyczna, państwowotwórcza postać wspólnoty chroniona jest tą zasadą w obszarze praw wynikających z konstytucji i praw nabytych w dobrej wierze (czyli w zaufaniu do demokratycznego charakteru wolnej Polski jako państwa prawa). Nie obniżajmy zatem rangi wstępu, nazywając go „dętym pustosłowiem", bo pozbawiamy się ważnego narzędzia ochrony prawnej deregulowanych wspólnot zawodowych. W powstałej sytuacji dla przykładu zderegulowany notariusz, który nabył uprawnień bez aplikacji i asesury na podstawie egzaminu, którego poziom wyznaczył minister Gowin, nie może już być uznany ani za zawód zaufania publicznego, ani za obrońcę interesu publicznego w rozumieniu konstytucyjnym, z powodu braku wszechstronnie zweryfikowanych kwalifikacji. Dlatego też w kwestii tej należy przywrócić konstytucyjną normalność.
Czekamy na dalsze interpretacje
Gniew mec. Uczkiewicza budzi wiele sformułowań wstępu. Słowa „My, Naród Polski" identyczne z tymi, które otwierają Konstytucję USA z 1787 r., są dla niego „buńczuczną autoprezentacją". Zapomina, że Konstytucję RP nadał sobie wreszcie sam Naród w trybie referendum, co uzasadnia użyte sformułowanie. Dla mec. Uczkiewicza jednak owo referendum to zaledwie 52,7 proc. poparcia. Spuśćmy zasłonę na paskudną kampanię wymierzoną przeciw przyjęciu konstytucji powodującą ten wynik. Nie ulega wątpliwości, że polska konstytucja jest aktem zawierającym powszechnie przyjęte standardy demokratycznego konstytucjonalizmu w znacznie większym stopniu niż projekty konkurencyjne wcześniejsze i późniejsze, a przygotowano ją i uchwalono niesłychanie pieczołowicie (o dziwo, słuchając zdania prawników) i demokratycznie.
Zastanawiam się, czy mec. Uczkiewicz przestrzega ustaw w zależności od stopnia ich poparcia w Sejmie. Jeśli tak, powoduje to pewnie dodatkowe wybuchy jego gniewu, jako że ustawy przepychane są ostatnio niezależnie od treści przez nasz rządoparlament na zasadzie kilku głosów przewagi koalicji i „dyscypliny partyjnej". Weseli parlamentarzyści wspierają też wzajemnie swe własne inicjatywy na zasadzie: ty przygotujesz projekt ustawy likwidujący notariat, a ja SKOK i spółdzielnie mieszkaniowe. Gniew mec.
Uczkiewicza wywołują też pojęcia użyte we wstępie, bo Naród to „wszyscy obywatele", a Bóg „jest źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna". Czym jest Naród i Bóg, mogliby długo i bez końca opowiadać historycy, etnografowie, filozofowie, teolodzy itp. Czy jednak opowieści te można wtłoczyć w ramy wstępu do konstytucji bez tworzenia „dętego pustosłowia" zamiast zwartego przepisu? Czyż podane elementy, acz niewystarczające z owych punktów widzenia, nie są ważne czy nawet najważniejsze dla skonstruowania skrótowego pojęcia konstytucyjnego? Czy mec. Uczkiewicz uważa, że obywatele nie są najważniejszym składnikiem Narodu, a Bóg nie jest źródłem prawdy? Czy może wskazać konstytucje zadowalająco według niego rozwiązujące ten problem? Zdaniem K. Uczkiewicza na pojęcie Narodu składają się też mniejszości narodowe mające prawo samoidentyfikacji. Czy także te nieposiadające obywatelstwa? Obywatelstwo nie jest też chyba potrzebne następnej pokrzywdzonej zdaniem Autora kategorii osób „nieidentyfikujących się z polskością". Te osoby akurat mogą być częścią Narodu pod warunkiem obywatelstwa, ale czy na tyle ważną, by wejść do pojęcia Narodu? Problemy mniejszości i osób z polskim pochodzeniem normuje konstytucja dość szczegółowo w dalszych postanowieniach. Do tych Autor jeszcze nie dotarł. Oczekujemy prekursorskich interpretacji.