Rz: Podobno zamiast na uniwersytecie mógł pan uczyć w podstawówce.
Emil Pływaczewski: Skończyłem dość nietypową szkołę średnią – liceum pedagogiczne w Lidzbarku Warmińskim, które przygotowywało nauczycieli nauczania początkowego. To była bardzo dobra szkoła. W dużej mierze właśnie jej zawdzięczam to, co później osiągnąłem. Zawdzięczałem jej też wiele koleżanek, bo uczęszczały do niej głównie dziewczęta. Perspektywa podjęcia pracy bezpośrednio po szkole średniej nie wydawała mi się jednak atrakcyjna. Moim ulubionym przedmiotem była historia. Zastanawiałem się, czy by nie kontynuować nauki w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie na historii. Kolega namówił mnie jednak na to, żebym startował na prawo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. O jedno miejsce walczyło wtedy kilkanaście osób. Miejsc było tylko 100, a prawo było kierunkiem elitarnym. Mnie, uczniowi z prowincji (urodziłem się w Jezioranach na Warmii), udało się zdać za pierwszym razem.
Studia rozpocząłem w 1970 roku. Uczęszczałem na zajęcia takich sław, jak profesorowie: Wojciech Hejnosz, Jerzy Śliwowski, Wiesław Daszkiewicz, Kazimierz Kolańczyk, Wiesław Lang, Wacław Szyszkowski, Zbigniew Zdrójkowski i oczywiście mój mistrz – prof. Andrzej Marek.
Czy był pan dobrym studentem?
Nie wyróżniałem się, choć nauka przychodziła mi z łatwością. Dzięki temu mogłem prowadzić bogate życie towarzyskie. Interesowałem się sportem. Udzielałem się w sekcji judo. Będąc studentem, nigdy jednak nie podejrzewałem, że zajmę się pracą naukową. Oblałem nawet jeden egzamin.