O przyczynach i przebiegu kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego napisano już wiele, nie ma więc chyba potrzeby wracania do przeszłości i przypominania w szczegółach, jak się to wszystko zaczęło i jak eskalowało. Ostatnie dwa lata przyniosły zresztą nową odsłonę kryzysu, tym razem związanego z zakończeniem pod koniec 2022 r. kadencji prezesa i funkcjonowaniem Trybunału kierowanego przez osobę odmawiającą uporczywie zwołania zgromadzenia ogólnego sędziów w celu wyłonienia kandydatów na nowego prezesa. Wszystko wskazuje na to, że 9 grudnia br. ten drugi problem rozwiąże się samoczynnie wraz z zakończeniem kadencji sędziowskiej osoby kierującej obecnie pracami TK. Marna to jednak pociecha skoro w nową fazę wejdzie pierwotny problem, jak bowiem zapowiedział Marszałek Sejmu zwalniane pod koniec roku stanowiska sędziowskie nie będą uzupełniane o nowe osoby aż do jesieni 2025 r., kiedy to po zmianie lokatora pałacu prezydenckiego, zmieni się także – jak sądzą niektórzy – otoczenie polityczne na takie, które sprzyjać będzie obecnej większości parlamentarnej i jej pomysłowi na Trybunał Konstytucyjny. Pytanie czy zaproponowane wówczas rozwiązania będą zgodne z porządkiem konstytucyjnym, bo tylko takie mogą zakończyć kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego. Pójście na skróty oznaczać będzie albo eskalację kryzysu, albo odłożenie go w czasie, kiedy przy pierwszej nadarzającej się okazji, a więc po zmianie władzy (która, zgodnie z regułami demokracji, na pewno przecież – prędzej czy później – nastąpi) wybuchnie niczym gejzer, a może wulkan, ze zdwojoną siłą.