Reklama

Dariusz Adamski: Wyborcze straszenie likwidacją państw narodowych

Wbrew ostrzeżeniom polskiego premiera, w praktyce jakiekolwiek głosowanie Parlamentu Europejskiego w sprawie traktatów UE znaczy niewiele.

Publikacja: 06.10.2023 07:13

Dariusz Adamski: Wyborcze straszenie likwidacją państw narodowych

Foto: Fotorzepa/ Michał Kolanko

Kiedy mogło się wydawać, że prymitywny szowinizm kampanii wyborczej osiągnął już swój szczyt, premier wzbił się jeszcze wyżej, apelując o czujność 12 października, kiedy – jak mówił – Komisja Konstytucyjna Parlamentu Europejskiego będzie „głosować za przyjęciem zamian traktatowych”, jakoby prowadzących „de facto do likwidacji państw narodowych”.

Z pewnością wiedział, że to, co mówi, całkowicie mija się z prawdą. Ale – co taktycznie ważniejsze dla PiS – wypowiedź ta dobrze wpisuje się w dążenie do polaryzacji (lub szczucia, jak to określa opozycja) społeczeństwa oraz wykorzystywania niewiedzy i stereotypów elektoratu od dawna skrzętnie pielęgnowanych przez rządowe media.

Surrealistyczna wypowiedź premiera

W taktyce tej nie ma nic odkrywczego. Zawsze jedną z najskuteczniejszych technik populistycznych demagogów było kreowanie wyimaginowanego wroga, aby skonsolidować poparcie dla tych, którzy mają od niego wybawić społeczeństwo. Wrogów prawicowej i lewicowej ekstremy ubiegłego wieku – Żydów, kułaków, intelektualistów – teraz zastąpiono „brukselską biurokracją” i „Berlinem”. Ich eliminacja oczywiście musi prowadzić do wystąpienia z Unii, zaburzenia współpracy z naszym najważniejszym partnerem gospodarczym i w konsekwencji dramatycznego osłabienia kraju, ku uciesze jego prawdziwych wrogów.

Ale nie ma to znaczenia, gdy – jak to swego czasu ujął Mateusz Morawiecki (wówczas kierujący jednym z banków) – „ludzie są tacy głupi, że to działa”.

Na wielu jednak nie działa i ci, którzy wyczuwają wyborczą manipulację, mogą zadać sobie pytanie, czego właściwie dotyczyła surrealistyczna wypowiedź premiera. Ich ciekawość warto zaspokoić.

Reklama
Reklama

Uchwalonym kilkanaście lat temu traktatem lizbońskim – negocjowanym za poprzednich rządów PiS w latach 2005–2007 – wprowadzono możliwość inicjowania przez PE procedury modyfikacji traktatów, na których opiera się ta organizacja (wcześniej prawo takie przysługiwało tylko państwom członkowskim i Komisji Europejskiej). W czerwcu ubiegłego roku pierwszy raz instytucja ta skorzystała z przysługującego jej uprawnienia. Ale poza wszczęciem procedury może niewiele, bo ostatecznie o zmianach przesądzają wyłącznie państwa członkowskie.

Jest tak dlatego, że traktaty regulujące sposób działania Unii to umowy międzynarodowe, których stronami są suwerenne kraje. Tylko więc ich rządy – upoważnione do tego przez parlamenty krajowe, a niekiedy również referenda narodowe – władne są je zmodyfikować. Wymagana jest tu jednomyślność, a żaden organ unijny nie może któremukolwiek państwu członkowskiemu odebrać prawa zawetowania zmian.

Dlatego w praktyce jakiekolwiek głosowanie Parlamentu Europejskiego w sprawie traktatów UE znaczy niewiele. Jeszcze mniejsze znaczenie ma opinia którejkolwiek jego komisji, skoro ostateczne stanowisko PE zajmowane jest w głosowaniu plenarnym całej izby, tak jak w polskim Sejmie.

Czytaj więcej

"Politico" o wyborach w Polsce: W Niemczech przegraną PiS przyjęto by z ulgą

Zasada jednomyślności

Jeśli więc 12 października polscy wyborcy powinni zachować czujność, to z pewnością nie z powodu tego, że Komisja Spraw Konstytucyjnych PE – która zresztą kwestią zmian traktatowych zajmowała się już wielokrotnie, ostatni raz 20 września – powróci do tego tematu. Żadne ważne głosowanie nie będzie wtedy miało miejsca.

Nie to jednak w wypowiedzi premiera najbardziej drastycznie rozmija się z prawdą. Co ważniejsze, rozwiązania procedowane przez PE nie mają nic wspólnego z likwidacją państw narodowych, de facto czy de iure.

Reklama
Reklama

Kolejne zmiany traktatów założycielskich UE, mające miejsce od początku lat 90. do traktatu lizbońskiego, ograniczały stosowanie paraliżującej tę organizację zasady jednomyślności w międzyrządowej Radzie UE.

Jednak w kilku obszarach nie zdecydowano się z niej zrezygnować, ze szkodą dla wszystkich. To dzięki jednomyślności w sprawach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Węgry były w stanie przeszkadzać w nakładaniu na Rosję sankcji za jej napaść na Ukrainę.

Teraz z tego samego powodu te same Węgry szantażują zarówno Unię, jak i Ukrainę, od tej pierwszej domagając się wypłaty unijnych środków zablokowanych ze względu na ryzyko ich defraudacji przez węgierskich oligarchów, a na drugiej wymuszając usunięcie węgierskiego banku OTP z czarnej listy instytucji wspierających Rosję.

Jednomyślność utrudnia więc obronę krajowi walczącemu z zagrożeniem, które – jeśli mu kraj ten nie sprosta – natychmiast zagrozi i nam. Poza polityką zagraniczną i bezpieczeństwa jednomyślność w Radzie UE prowadzi z kolei wyłącznie do tego, że kraje UE, ułatwiające agresywną optymalizację podatkową na niekorzyść innych, mogą blokować harmonizację przepisów mającą przeciwdziałać tym szkodliwym praktykom.

Zniesienie jednomyślności w tych sprawach w żaden sposób nie pozbawi któregokolwiek kraju Unii możliwości konstruktywnego korzystania z suwerenności państwowej. Z likwidacją państw narodowych ma tyle wspólnego, ile szowinistyczne podburzanie wyborców z dobrymi rządami.

Na rękę Kremlowi

Natomiast z całą pewnością utrzymanie prawa weta w Radzie UE w sprawach dotyczących polityki zagranicznej i bezpieczeństwa będzie bardzo na rękę Kremlowi, a w sprawach podatkowych zostanie z ulgą przyjęte przez unijne raje podatkowe pozbawiające inne państwa wpływów fiskalnych. De facto (cytując premiera) agentami jednych i drugich są wszyscy ci, którzy bronią zasady jednomyślności w Radzie.

Reklama
Reklama

Polacy więc zdecydowanie powinni być czujni, jednak nie 12 października, tylko trzy dni później. Czujni przede wszystkim, żeby działaniem lub zaniechaniem nie wybrać rządu zdeterminowanego pozbawić ich korzyści z uczestnictwa w niezwykłym projekcie przez ostatnich dwadzieścia lat zapewniającym nam bezpieczeństwo i poziom dobrobytu, jakich nie doświadczyły wcześniejsze pokolenia.

Tym projektem jest Unia Europejska, której zasada jednomyślności w Radzie utrudnia działanie i naraża na szantaż demagogów szkodzących swoim społeczeństwom i organizacji, poza którą czeka je głęboki kryzys. W słabo rządzonym kraju graniczącym z Rosją kryzys ten byłby szczególnie katastrofalny.

Autor jest profesorem nauk prawnych, pracuje na Uniwersytecie Wrocławskim

Czytaj więcej

"Financial Times": W UE zaczynają przygotowywać się na dalsze rządy PiS
Opinie Prawne
Marek Kobylański: KSeF, czyli świat nie kończy się na Ministerstwie Finansów
Opinie Prawne
Katarzyna Szymielewicz: Kto obroni wolność słowa w sieci?
Opinie Prawne
Katarzyna Wójcik: Plasterek na ranę czy prawdziwy lek?
Opinie Prawne
Piotr Haiduk, Aleksandra Cyniak: Teoria salda czy „teoria półtorej kondykcji”?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Dwa lata rządu, czyli zawiedzione nadzieje
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama