Byłem zaszczycony, kiedy powierzono mi funkcję delegata na Krajowy Zjazd Radców Prawnych. Chociaż w tym roku skończyłem 40 lat, jestem stosunkowo młodym radcą prawnym. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nasz samorząd czeka zmiana pokoleniowa, która – jak widać – właśnie się realizuje. Cieszę się, że mogę w niej uczestniczyć.
Byłem zaskoczony, słuchając wystąpień byłych Prezesów KRRP. W każdym z nich pojawiały się hasła: „jedność", „nowoczesność" „wizerunek". Ich rozwinięcie bywało jednak zaskakujące.
Jakkolwiek olbrzymi szacunek i podziękowania należą się Andrzejowi Kalwasowi za całość pracy, jaką wykonał na rzecz samorządu, jego wystąpienie na Zjeździe zapamiętam pod hasłem „Prezes KRRP powinien być primus inter pares, a nie liderem". W tym duchu wypowiadali się też inni byli Prezesi, ewidentnie nawiązując z dezaprobatą do negatywnie ocenianej kampanii jednego z kandydatów. Ta kampania miała być rzekomo prowadzona przy udziale jednej z izb, określanej często właśnie jako „jedna z izb".
Obecnie taka opinia, przynajmniej dla mnie i wielu znanych mi radców, jest szokująca. Równość nie jest przeciwieństwem charyzmy. Każda organizacja, w tym także samorząd radców, potrzebuje lidera. Tylko lider jest w stanie przedstawić wizję i zaangażować do jej realizacji rzeszę członków. Pociągnąć za sobą tłumy. Organizacja z przeciętnym przywódcą będzie zawsze przeciętna. Jestem przekonany, że dokonany na Zjeździe wybór postawił na czele samorządu takiego właśnie lidera.
Było mi przykro, gdy słuchałem wystąpienia ustępującego Prezesa. Wierzyłem, że wydźwięk jego wypowiedzi jest w dużej części niezamierzony, może opacznie przeze mnie zrozumiany. Powtórzenie podobnych tez na łamach prasy, już po Zjeździe, wskazuje jednak, iż nie był to przypadek. Składając głośne deklaracje o chęci działania na rzecz jedności samorządu i zapobiegania podziałom, Pan Prezes raczył był przyłączyć się do grupy osób, która nie tyle stara się poszukiwać rozwiązań, ile winnego. Jego tok argumentacji pozwala bowiem na ustalenie, kim jesteśmy „my", a kim są „oni". I niestety nie od dziś wiadomo, że w tej retoryce winnym całego zła tego świata jest Warszawa.