Niestety, od kiedy władzę przejęła obecna ekipa, wyraźnie spadło zaufanie do wymiaru sprawiedliwości. Nie bez przyczyny. Nigdy w historii urzędujący minister sprawiedliwości tak demagogicznie i niesprawiedliwie nie atakował sądów. Należy odbudować pozycję sądownictwa. Ale nie tak, jak robi to Zbigniew Ziobro. To m.in. przez jego ataki zaufanie spadło z ponad 40 do 21 proc. Choć i tak jest lepiej niż np. z zaufaniem do parlamentu.
Przecież minister proponuje zmiany, które mają poprawić funkcjonowanie sądownictwa. To, co proponuje, to jedynie wprowadzanie w życie leninowskiej zasady, że kadry są najważniejsze. Tu nie chodzi o rozwiązanie realnych problemów, lecz wyłącznie o obsadzenie swoimi ludźmi wszystkich funkcyjnych stanowisk w sądach. Ziobro już przejął absolutną władzę nad dyrektorami sądów. Teraz czas na upartyjnienie KRS i podporządkowanie prezesów i wiceprezesów ministrowi. Potem przyjdzie kolej na Sąd Najwyższy. Żadna z propozycji resortu nie usprawnia wymiaru sprawiedliwości. A sposobów jest wiele: ograniczenie kognicji, usprawnienie procesu doręczeń, dalsza informatyzacja i nagrywanie rozpraw w każdym sądzie, rozszerzenie kompetencji notariatu, by odciążył sądy w sprawach np. rejestrowych. Zamiast tego mamy nieustanną dyskusję o sądach, i to na poziomie tabloidowym, a nie rzetelnej merytorycznej rozmowy.
Może jednak ta dyskusja ma szansę przynieść coś dobrego.
Polityków poznaje się po czynach, a nie po słowach. Każdemu, kto myśli, że obecny minister cokolwiek reformuje, zalecam daleko idącą ostrożność. Powtarzam: nie ma żadnych reform, to próba całkowitego podporządkowania polskich sądów władzy wykonawczej.
Musi pan jednak przyznać, że każdy minister sprawiedliwości, także ci z pańskiego ugrupowania, chciał wzmacniać nadzór nad sądami. Argument zawsze był taki sam: skoro minister sprawiedliwości odpowiada za funkcjonowanie sądownictwa, to musi mieć możliwość ingerowania w jego działanie. Wygląda więc na to, że minister Ziobro nie robi niczego szczególnego.
Różnica jest fundamentalna. Zmiany przez nas proponowane w razie wątpliwości oceniał Trybunał Konstytucyjny. A my szanowaliśmy jego wyroki. Tak było ze zwiększaniem nadzoru zewnętrznego sądów przez ministra. Dziś niezależnego Trybunału nie ma. Nie ma prezesa, a quasi-orzeczenia wydaje się z udziałem trzech pseudosędziów. Na tym nie koniec. Mieliśmy (i jeszcze mamy) niezależną od polityków Krajową Radę Sądownictwa. Potrafiliśmy rozmawiać i prawie zawsze znajdować wspólnie optymalne rozwiązania. A gdy to się nie udawało, jak wspomniałem, spór rozstrzygał powołany do tego Trybunał Konstytucyjny.