Dłużnikowi nie uda się zadowolić jednego czy wielu wierzycieli, jeśli nie dostaną oni konkretnej nagrody za swoją cierpliwość w oczekiwaniu na całkowite uregulowanie zobowiązań. Najlepszą nagrodą są oczywiście środki finansowe. Jednak jak ma je zdobyć zadłużony po uszy, zwłaszcza mały przedsiębiorca. Można oczywiście zastosować brutalną zasadę i wyrzucić go za burtę. Zapomnieć o nieudaczniku. Nie udało mu się na rynku, niech idzie na najemnika do fabryki czy urzędu. W końcu rynek nie wybacza. Jednak jest mała wątpliwość. Nie po to powołano dziesiątki funduszy i agencji pomocowych, by nie przywoływać ich do porządku, gdy zawodzą w udzielaniu pomocy i wsparcia, gdy jest nadzieja na odbudowę małego przedsięwzięcia gospodarczego. Wydaje się, że kierują się one wątpliwą zasadą – pomagamy dużym, mały niech radzi sobie sam. Nawet jak upadnie, to i tak niewielka strata dla gospodarki. A jednak tak nie jest. Te małe firmy, też zatrudniają ludzi, dają produkcję czy usługi, płacą podatki, składki społeczne i zdrowotne. Tworzą strukturę nie tylko produkcyjno-usługową, ale i wspólnotową. Lepiej jak one zostaną zrestrukturyzowane – może nawet trochę na siłę – niż miałyby upaść i zostawić „dziurę w ziemi". Jednak ktoś musi im pomóc. Dwa i pół roku obowiązywania nowych przepisów o restrukturyzacji pokazały, ich siłę i jednak potrzebę udoskonalenia, zwłaszcza w zakresie ratowania płotek, bo rekiny dadzą sobie radę, nawet bez ustawowego wsparcia. Na początek można wdrożyć zasadę do dwóch razy sztuka, czyli agencja albo fundusz pomagają istotnie, ale tylko raz. Kolejny kryzys oznacza upadłość, czyli koniec.
Więcej szczegółów w tekście radców prawnych Piotra Zimmermana i Mateusza Medyńskiego „Kto płaci za brak pomocnej dłoni w restrukturyzacji mniejszych firm".
Zapraszam do lektury także innych tekstów w najnowszym numerze „Biznesu".