Czy można „kupić” parlamentarzystów - Lidia Staroń o prawie spółdzielczym

Aby przekonać się, czy we współczesnej Polsce są jeszcze miejsca, gdzie nie dotarła demokracja, wystarczyło wziąć udział w czerwcowym wysłuchaniu publicznym i obserwować zachowanie zdeterminowanych, aroganckich prezesów spółdzielni mieszkaniowych - pisze posłanka PO.

Publikacja: 23.07.2013 16:38

Lidia Staroń

Lidia Staroń

Foto: Fotorzepa, Jakub Dobrzyński

Wysłuchanie publiczne to – z założenia – instytucja demokratyczna, umożliwiająca obywatelom udział w procesie stanowienia prawa. Tymczasem „wysłuchanie" w sprawie spółdzielni zostało zdominowane przez prezesowskie lobby. Krajowa Rada Spółdzielcza, stojąca na czele spółdzielczej nomenklatury, zmobilizowała prezesów z całej Polski. Ci zaś zdominowali  dyskusję, dyskredytując zarówno autorów ustaw, jak i obywateli domagających się demokratycznych zmian w spółdzielniach.

W 292 zgłoszeniach, w większości identycznych, które wpłynęły do Sejmu – znalazł się dopisek: „Uwaga W przypadku wątpliwości informacje można uzyskać ... w Krajowej Radzie Spółdzielczej". Ponadto w zgłoszeniach 387 osób reprezentujących podmioty były pewne nieprawidłowości (brak pełnomocnictwa, brak uchwał upoważniających członków rad nadzorczych do reprezentowania spółdzielni). Mimo to, wnioski te pozytywnie przeszły weryfikację poprzedzającą „wysłuchanie"!

Uprzywilejowanie spółdzielczej nomenklatury widoczne było od samego początku. Osoby niespełniające wymogów brały udział w wysłuchaniu, tymczasem szeregowi spółdzielcy mieli problem nawet... z wejściem na salę.

Przedstawiciele spółdzielczego „aktywu", pewni siebie i bojowo nastawieni, nie przejmowali się limitem czasu wypowiedzi. Głośno zagrzewali do walki swoich kompanów, aplauzem dając wyraz aprobaty dla ich słów. Natomiast kpili ze spółdzielców skupionych w stowarzyszeniach, szyderczo określając ich „spółdzielczym folklorem" czy też „bandycką grupą" – ponieważ domagali się swoich praw, a tym samym chcieli ograniczenia wszechwładzy prezesów...

A wszystko to działo się pod czujnym okiem Alfreda Domagalskiego – Prezesa Krajowej Rady Spółdzielczej (partyjnego kolegi Przewodniczącego „wysłuchującej" Komisji Nadzwyczajnej). Nieopodal „czuwał" Jerzy Jankowski – Prezes Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych RP (w latach 1991-2001 poseł SLD).

Po drugiej stronie „barykady" byli szeregowi spółdzielcy, płatnicy budżetów spółdzielni, którzy – chcąc nie chcąc – sfinansowali wycieczkę prezesów do Sejmu.  Dodatkowo wyłożyli pieniądze... na własny udział w „wysłuchaniu". Ich wystąpienia były zagłuszane głośnym buczeniem i gwizdami pracowników spółdzielni. Mimo to, obecni na sali członkowie spółdzielni dobrze reprezentowali ogół spółdzielców. Trzymali w rękach sugestywne transparenty, obnażające spółdzielczą patologię. Raz po raz podnosili czerwoną kartkę, potępiając samowolę prezesów w spółdzielniach. Jednogłośnie popierali projekt nowej ustawy autorstwa PO,  stanowiący antidotum na ich problemy.

Inaczej niż spółdzielcza nomenklatura, która przekonywała, że projekt ten jest zamachem na spółdzielczość mieszkaniową. Tymczasem ustawa ta jest faktycznie zamachem, ale na wygodne pozycje, sowite zarobki i patologię spółdzielczej nomenklatury. Projekt PO stanowi realne zagrożenie nie dla członków spółdzielni, lecz dla partykularnych interesów spółdzielczego „aktywu". Daje spółdzielcom więcej praw. m.in.: radykalne zmniejszenie opłat, prostszy i tańszy tryb „uwłaszczenia" mieszkań, udział w majątku spółdzielni, dostęp do dokumentów, realny wpływ na zarządzanie, możliwość zmiany administratora, niezależną kontrolę oraz ograniczenie władzy zarządów (wraz z personalną odpowiedzialnością za działania na szkodę spółdzielni lub jej członków). Ustawa daje także właścicielom prawo wyboru  członkostwa w spółdzielni.

Wizja korzystnych dla spółdzielców zmian wywołała lęk i spowodowała opór spółdzielczej nomenklatury. Dlatego parlamentarzyści poddawani są bezpardonowym naciskom, a obywatele straszeni chaosem w spółdzielniach. Wmawia się im, że bez „opieki"  władz spółdzielni nie będą oni w stanie właściwie zarządzać swoim majątkiem.

Czego broni lobby reprezentujące zarządy spółdzielni? Jaki patent znaleźli prezesi,  aby żyć wygodnie na koszt spółdzielców? Dlaczego uposażenia wielu z nich są  zdecydowanie wyższe niż zarobki prezydenta kraju? Dlaczego godzimy się na to, żeby byli jednocześnie prezesami kilku spółdzielni? Co tak naprawdę dzieje się w spółdzielniach...?

Lokator na wagę złota

Działalność wielu spółdzielni opiera się na „wyzysku spółdzielców" poprzez narzucanie  i ściąganie zawyżonych opłat „czynszowych" czy eksploatacyjnych. Dochodzi do paradoksów – utrzymanie metra kwadratowego lokalu o niskim standardzie w bloku kosztuje więcej niż utrzymanie metra kwadratowego domu jednorodzinnego. Mieszkańcy nie wiedzą, za co dokładnie płacą i dlaczego akurat tyle. Spółdzielni w praktyce nikt nie rozlicza i nie kontroluje. Działalność związków rewizyjnych to fikcja – prezesi spółdzielni kontrolują siebie nawzajem. Brak jest realnej, zewnętrznej kontroli, chociażby ze strony NIK-u.

Produkcja wykluczonych

Często „czynsze" są tak wysokie, że lokatorzy nie są w stanie ich opłacać. Dług, niewielki w stosunku do wartości mieszkania, staje się pretekstem do eksmisji. Ludzie są pozbawiani dorobku całego życia, przechodzą na utrzymanie państwa. Natomiast ich lokale przejmują spółdzielnie.

Z łatwością można również pozbyć się niepokornych i niewygodnych lokatorów, czyli tych wszystkich, którzy domagają się przejrzystości lub obnażają nieprawidłowości w działaniu spółdzielni.

Po dokumenty do sądu

Lokatorom odmawia się dostępu do dokumentów czy kalkulacji opłat, a zagwarantowane ustawowo prawo do ich otrzymania mieszkańcy muszą egzekwować na drodze sądowej.

Tylko nieliczni spółdzielcy decydują się walczyć o sprawiedliwość przed sądem. Mają świadomość, że znajdują się na przegranej pozycji. Walka z machiną spółdzielczą wymaga bowiem czasu, determinacji i dużych nakładów finansowych. Efekt można z góry przewidzieć... Tymczasem prawnicy zatrudnieni w spółdzielniach działają wyłącznie w interesie zarządu. Walczą ze spółdzielcami za ich własne pieniądze!

Sterowane walne zgromadzenia

Władze spółdzielni są nietykalne, a możliwości decyzyjne członków to fikcja. W praktyce przeforsowanie korzystnych dla spółdzielców rozwiązań czy wybranie nowego zarządu jest niewykonalne. Dochodzi nawet do fałszowania wyników czy sterowania głosowaniem poprzez wprowadzenie „swoich ludzi" w miejsca osób nieobecnych – starszych, schorowanych, przebywających za granicą czy... zmarłych. Dodatkowym wsparciem dla zarządu w czasie walnego zgromadzenia są tzw. członkowie oczekujący. Najczęściej są to pracownicy spółdzielni czy znajomi prezesa, nie posiadający lokalu w zasobach spółdzielni.

Jak jeszcze można zmniejszyć możliwości decyzyjne spółdzielców? Na przykład ustala się porządek obrad w taki sposób, żeby najważniejsze kwestie były omawiane w końcowej części zebrania – przy najniższej frekwencji, o drugiej czy trzeciej nad ranem. Same zebrania odbywają się zaś często w czasie długich weekendów czy ważnych wydarzeń sportowych...

Machina finansowa

Prezesi polskich spółdzielni zarządzają i dysponują kwotami, stanowiącymi równowartość dziesiątej części rocznego budżetu Polski. 13 milionów Polaków, lokatorów spółdzielni mieszkaniowych, płaci rocznie „czynsze" w kwocie około 20 miliardów złotych!

Członkowie zarządu pobierają horrendalne pensje, a informacje o wysokości ich wynagrodzenia są utajniane. Zainteresowani członkowie najczęściej uzyskują taką wiedzę dopiero po batalii sądowej. Utrudniony jest także dostęp do innych dokumentów, w tym umów zawieranych przez spółdzielnię. W praktyce niemożliwa jest więc kontrola członków nad sposobem dysponowania ich majątkiem. Pomysłów na wyprowadzanie pieniędzy ze spółdzielni nie brakuje... Zakup towarów i usług w zawyżonych cenach czy tzw. kreatywna księgowość oparta na fikcyjnych fakturach to chleb powszedni niektórych polskich spółdzielni .

„Ustawiane" przetargi

Spółdzielnia to instytucja, której roczny budżet to często kilkadziesiąt, a nawet kilkaset milionów złotych., dlatego chętnych do przyjmowania zleceń od spółdzielni nie brakuje. Jak twierdzą spółdzielcy – o wyborze firmy decydują często jednak nie względy ekonomiczne, a koligacje rodzinne bądź układy towarzyskie. Aby uniknąć składania ofert przez firmy z zewnątrz, ogłoszenie o przetargu umieszcza się np. na płatnym portalu internetowym bądź publikuje się je na krótko przed ostatecznym terminem składania ofert.

Prezesi sami określają kryteria wyboru oferty, co pozwala im, pod pozorem bezstronności i legalności, wybrać na wykonawcę tzw. „zaprzyjaźnioną firmę". Często powiązaną z członkami rad nadzorczych, rad osiedli, pracownikami spółdzielni, członkami rodzin zarządu czy osób powiązanych z wpływowymi środowiskami. Właściciele „zaprzyjaźnionych" firm mogą dzielić się z prezesem zyskiem. W zamian, oprócz łatwego i stałego zarobku, mogą korzystać z profitów w postaci zakupu lokali po zaniżonych cenach, dzierżawy na atrakcyjnych zasadach czy pomocy przy uzyskaniu przychylnej decyzji administracyjnej...

Jak buduje się strefę wpływów?

Mimo braku realnej kontroli nad działalnością spółdzielni, członkowie organów spółdzielni podejmują działania zabezpieczające swoje interesy. Obsadzają więc stanowiska w radach nadzorczych „swoimi ludźmi". Zdarza się także, że wnikają w struktury lokalnej władzy. Powołują własne samorządowe komitety wyborcze lub wprowadzają członków organów spółdzielni na listy wyborcze komitetów partyjnych. Utrzymują też przyjazne relacje z sędziami, prokuratorami, funkcjonariuszami policji, lokalnymi politykami i urzędnikami, co pomaga utrzymać status quo... Czasem pomaga w tym sprzedaż po zaniżonych cenach lokali z zasobów spółdzielni.

Batem na prezesów mogą być wyłącznie zmiany w prawie.

Potrzeba gruntownych przemian

Wskazanie przez Sąd Najwyższy na konieczność opracowania całkowicie nowej ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych jest ostatnim momentem do skończenia z opisanymi wyżej praktykami. Trybunał Konstytucyjny dodatkowo podkreślił niekonstytucyjność wielu obecnie obowiązujących przepisów. Poselski projekt Ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych, będący inicjatywą PO, jest odpowiedzią zarówno na oczekiwania spółdzielców, jak i na wskazane wyżej zalecenia. Proponowane rozwiązania przywracają podmiotowość członkom spółdzielni mieszkaniowych oraz przyznają im realne prawa. Właściciel w spółdzielni będzie podlegał takiej samej ochronie prawnej jak każdy inny właściciel w Polsce. Projekt PO z oczywistych względów spotyka się z bezpardonowym atakiem spółdzielczej nomenklatury, stojącej na straży dotychczasowej pozycji i korzyści finansowych.

Miliony polskich spółdzielców z nadzieją jednak oczekują korzystnych dla siebie zmian, mimo, że prace nad ustawą są paraliżowane przez nomenklaturowych „emisariuszy", którzy próbują opanować polski parlament.

Panie Prezesie, melduję wykonanie zadania

Spółdzielnie mieszkaniowe od zawsze były przechowalnią lewicowych „towarzyszy". Działacze Krajowej Rady Spółdzielczej otrzymywali dobre pozycje na listach wyborczych lewicy. A potem wspólnie tworzyli przepisy w taki sposób, by dawało się żyć jak najwygodniej na koszt spółdzielców.

Dlatego teraz naczelnym zadaniem prezesowskiego lobby jest torpedowanie wszelkich zmian, które mogłyby prowadzić do demokratyzacji spółdzielni.

Czy przedstawiciele „aktywu spółdzielczego" wykorzystują do tego parlamentarzystów? Czy w zamian za wsparcie w blokowaniu ustawy oferują im darmowe wsparcie w kampanii wyborczej? Czy wówczas nie byłaby to swego rodzaju transakcja wymienna pomiędzy członkami lobby a częścią polityków?

Trudno się oprzeć takiemu wrażeniu, skoro w trakcie wysłuchania jeden z prezesów wprost powiedział: „Proszę Państwa! Do mnie przyjeżdżają  posłowie przed wyborami – te spółdzielnie nie są złe bo przed wyborami każdy z prezesów, który tutaj siedzi, może powiedzieć, ilu posłów z PO, z PIS-u przyjeżdża na klęczkach, żeby publikować ich materiały w gazetkach albo też dawać do skrzynek pocztowych (...)" Czyżby pozostałe partie, nie wymienione w tym wystąpieniu, miały wsparcie z „automatu"?...

Polscy spółdzielcy oczekują jednak, że przy okazji prac nad nową ustawą parlamentarzyści wzniosą się ponad partyjnymi podziałami, odłożą na bok partykularne interesy i zaczną kierować się wyłącznie dobrem obywateli. Miejmy nadzieję, że się nie zawiodą...

Losy projektu ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych – powiedzą nam wszystko...

Lidia Staroń jest posłanką Platformy Obywatelskiej. Inicjatorką zmian w spółdzielczości, walcząca o prawa spółdzielców. Autorką ustaw spółdzielczych.

Wysłuchanie publiczne to – z założenia – instytucja demokratyczna, umożliwiająca obywatelom udział w procesie stanowienia prawa. Tymczasem „wysłuchanie" w sprawie spółdzielni zostało zdominowane przez prezesowskie lobby. Krajowa Rada Spółdzielcza, stojąca na czele spółdzielczej nomenklatury, zmobilizowała prezesów z całej Polski. Ci zaś zdominowali  dyskusję, dyskredytując zarówno autorów ustaw, jak i obywateli domagających się demokratycznych zmian w spółdzielniach.

W 292 zgłoszeniach, w większości identycznych, które wpłynęły do Sejmu – znalazł się dopisek: „Uwaga W przypadku wątpliwości informacje można uzyskać ... w Krajowej Radzie Spółdzielczej". Ponadto w zgłoszeniach 387 osób reprezentujących podmioty były pewne nieprawidłowości (brak pełnomocnictwa, brak uchwał upoważniających członków rad nadzorczych do reprezentowania spółdzielni). Mimo to, wnioski te pozytywnie przeszły weryfikację poprzedzającą „wysłuchanie"!

Pozostało 93% artykułu
Opinie Prawne
Marek Isański: Można przyspieszyć orzekanie NSA w sprawach podatkowych zwykłych obywateli
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"