Jestem już przez niektórych adwokatów, a nawet członków Prezydium Naczelnej Rady Adwokackiej, w ich publicznych wypowiedziach oceniany jako przykład nie tylko niepotrzebnego otwarcia dostępu do zawodu adwokata, ale wręcz wszystkiego, co najgorsze w polskiej adwokaturze. Kto wie, być może niedługo – jako przysłowiowa czarna owca –zostanę przez „kolegów" adwokatów obwołany jedyną osobą odpowiedzialną za obecną kondycję naszego środowiska.
Jak wygląda i jaką kondycję ma dzisiaj adwokatura, każdy interesujący się jej sprawami widzi. Wypada mi się tylko ukradkiem uśmiechać, gdy czytam, że jestem dowodem na to, iż „deregulacja nie przyniosła rezultatów, jakie przynieść miała", choć, jak się wydaje, przeczy to drodze, jaką obrał na przykład adwokat Andrzej Zwara, który tuż po objęciu funkcji prezesa NRA ogłosił, że będziemy walczyli o liberalizację dostępu do zawodu przy jednoczesnym rozszerzeniu obowiązku aplikacji. Dodatkowo mój światopogląd sprawdza się podobno tylko w sprawach niewinnie oskarżonych.
Rozumiem, że ocenianie mnie publicznie przez innych adwokatów wynika wyłącznie z etycznych zasad uprzejmości, lojalności i koleżeństwa, których przecież wszyscy oceniający przestrzegają. Co więcej, można posunąć się do takiej interpretacji, iż jest to autorskie i dość specyficzne rozumienie zasady domniemania niewinności, będącej jednym z fundamentów demokratycznego państwa prawa. Niektórzy uważają jednak, że zachowanie to jest jawnym i wręcz podręcznikowym przykładem hipokryzji. Osobiście – nie wiem, wciąż się nad tym zastanawiam.
Podobno jestem dowodem na to, iż „deregulacja nie przyniosła rezultatów"
Nie wiem również, dlaczego gromki sprzeciw i stygmatyzacja nie następują zawsze wtedy, kiedy adwokatowi stawia się zarzut udziału w grupie przestępczej, handlu czy posiadania narkotyków, płatnej protekcji, a wręcz załatwiania wyroków. W adwokackich komentarzach zasad etyki można przeczytać nawet, że nie każde przestępstwo popełnione przez adwokata będzie naruszeniem zasad etyki.