Mamy wolność i każdy paraduje po ulicy ze słuchawką w garści. Teraz jedynym limitem jest pojemność baterii i wytrzymałość rozmówcy. A rozmawiać wypada. Gdy się nie rozmawia, wypada się z obiegu towarzyskiego.

W tym maratonie komunikacyjnym zapominamy jednak o przygodnych słuchaczach. O ile wolna przestrzeń daje im możliwość oddalenia się, by nie być uczestnikami konwersacji, o tyle – jeśli są skazani na nasze towarzystwo podróżując tym samym np. autobusem lub pociągiem – oddalić się nie mogą. Będąc przymusowym świadkiem najgłupszej rozmowy dwa przystanki idzie jeszcze zdzierżyć, ale np. podróż z Warszawy do Zakopanego obok nawijającego non stop osobnika może doprowadzić do szewskiej pasji nawet osobę o anielskim usposobieniu. A co tam? A jak tam? A dzieci… A mąż… A jak koty… A teściowa była w szpitalu… jakieś problemy gastryczne... Nie ma litości!

Pod naporem rzeczywistości rodzą się pomysły, by przepisami zakazać rozmów w środkach komunikacji. Pomysł jest tak samo chwalebny, jak beznadziejny. Istnieją wprawdzie przepisy prawa zabraniające znęcania się nad ludźmi, ale, jak widać, są na tak wysokim poziomie ogólności, że do konwersacji komórkowych nie mają zastosowania. Rzecz nie idzie o precyzyjne przepisy czy surowe kary, lecz o kulturę. Dobre wychowanie, powiedział Jean Cocteau, polega na ukrywaniu tego, jak wysoko człowiek ceni sam siebie, a jak nisko – innych. Nie sądzę bowiem, by osobnik, który lekceważy ludzi znajdujących się w jego otoczeniu, zmienił swoje postępowanie pod wpływem regulaminu. Byłby to pierwszy przypadek wprowadzenia przepisów zabraniających chamstwa. A jak z chamstwem sobie radzić, nauczał pan majster w osobie Jana Kobuszewskiego: „chamstwu w życiu należy się przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom”.