Barbara Piwnik - jak zostałam prawnikiem

O wyborze zawodu - mówi Barbara Piwnik, sędzia sądu okręgowego Warszawa-Praga, była Minister Sprawiedliwości w rozmowie z Katarzyną Borowską

Aktualizacja: 22.11.2013 23:59 Publikacja: 20.11.2013 09:05

Rz: Od kiedy wiedziała pani, że będzie prawnikiem?

Barbara Piwnik:

Gdzieś tak w połowie liceum, gdy zorientowałam się, że nie będę lekarzem. Mimo bardzo dobrych nauczycieli biologia i chemia to nie były bowiem moje przedmioty. Nikt mnie nie namawiał na wybór prawa jako kierunku studiów, to był moja własna decyzja. Chociaż babcia, która zmarła, zanim zdałam maturę, mówiła mi zawsze, że będę adwokatem – „bo taka wygadana".

Nie wybrała pani jednak palestry.

W połowie studiów nabrałam pewności, że chcę być sędzią. Trudno  powiedzieć,   czemu podjęłam właśnie taką decyzję. Sądzę, że na taki wybór ma wpływ wiele czynników – wychowanie, charakter, system wartości. Mam oczywiście ogromny szacunek dla adwokatów. Mnie jednak adwokatura zupełnie nie pociągała.

Pamięta pani swoją pierwszą rozprawę?

To były dwie sprawy, obie dotyczyły alimentów. Do Sądu Rejonowego w Łukowie trafiłam po ukończeniu aplikacji w 1980 roku. Miałam orzekać w wydziale karnym jako asesor. Okazało się jednak, że sędzia w wydziale rodzinnym zachorowała, i że muszę rozpocząć właśnie tam. Orzekałam z dwoma ławnikami. Po zakończeniu sprawy jedna z ławniczek – starsza pani, dyrektor szkoły, mająca duże doświadczenie w sądzie, spojrzała na mnie przenikliwie i powiedziała: „Bardzo przepraszam, że pytam, ale jak długo pani sądzi?". Odpowiedziałam z niepokojem, że to moje dwie pierwsze sprawy. Bałam się, że może zrobiłam coś nie tak. A ta ławniczka odpowiedziała: „No bo patrzę na panią ze zdumieniem, że taka pani młoda, a sądzi jak stary sędzia". Dlaczego było to możliwe? Dzięki doskonałemu przygotowaniu podczas aplikacji. Kiedyś wyglądała inaczej. Podczas dwuletniej aplikacji sądowej wpajano nam, że będziemy sędziami, jak powinniśmy się zachowywać na sali rozpraw. Dziś, jak ciągle słyszymy, są problemy ze szkoleniem sędziów. Najpierw było odejście od instytucji asesorów, dzisiaj słyszy się coraz częściej, że  należałoby do niej wrócić. Szkoda, że przez różne eksperymenty odchodzi się od sprawdzonych rozwiązań.

Pani początki były łatwe?

Oczywiście nie. Pamiętam, że kiedyś poszłam do sądu w dżinsach i letniej bluzce w kratkę. Powstał pewien problem z doprowadzeniem osoby przez milicję, musiałam zwrócić uwagę funkcjonariuszom. Poszłam do nich, powiedziałam, co mam do powiedzenia i zdałam sobie sprawę, że patrzą na mnie z pewnym zdziwieniem. Uświadomiłam sobie, co widzą: młodą kobietę w dżinsach i bluzce. To był widok odbiegający od powszechnego obrazu sędziego. Zapamiętałam na najbliższe 30 lat, jak ważny jest wizerunek sędziego. I to nie tylko na sali rozpraw, ale także przy biurku czy na sądowym korytarzu.

Od razu wiedziała pani, że chce się zajmować prawem karnym?

Ależ skąd. Jeszcze na studiach wyobrażałam sobie, że będę wybitną cywilistką. Moja praca magisterska dotyczyła praw autorskich do dzieła filmowego. W latach 70. nie była to jeszcze tak poszukiwana specjalizacja, jaką może być dziś. To mnie jednak wtedy interesowało. Na początku orzekałam w sprawach cywilnych, byłam nawet przewodniczącą wydziału. Pamiętam, że jedna z moich spraw dotyczyła sprzedaży konia. A moją największą pasją w życiu jest jeździectwo. Miałam więc większą wiedzę o koniach niż przeciętny prawnik. Jako sędzia w Łukowie musiałam rozstrzygnąć spór dotyczący wad ukrytych sprzedanego konia. Nabywca twierdził, że jest   narowisty i niespokojny. Doszło do oględzin. Sceneria była bardzo ciekawa – lata 80., wieś pod Łukowem, zapadająca się w ziemię obórka. Pół wsi się zebrało, by popatrzeć na oględziny konia przez sąd. Ja pojechałam w beżowych pantoflach na wysokim obcasie. Wchodzimy do tej obórki – koń w zagrodzeniu, stoi spokojnie, nie okazuje zaniepokojenia. Kiedy wchodzę do jego zagrody, pozwala mi się pochwycić za pęciny i podnieść każdą z nóg. I wtedy sprzedawca konia westchnął zadowolony: „Nu, a jużem myślał, że się sąd na koniach nie zna". W ten sposób spór się zakończył.

Skąd zatem ostatecznie prawo karne?

Kiedy rozpoczęłam aplikację sądową, zaczęłam przyglądać się pracy sędziów orzekających w poszczególnych wydziałach. Podczas rozprawy karnej na sali panuje zupełnie inna temperatura. Owszem, podczas rozpatrywania sprawy cywilnej sędziowie mają do rozstrzygnięcia często bardzo poważne problemy prawne, to pasjonująca praca intelektualna. Ale ze sprawy karnej zapamiętuje się ludzi, często na wiele lat – pokrzywdzonych, oskarżonych, czasem świadków. Istotny jest w niej przede wszystkim człowiek.

—rozmawiała Katarzyna Borowska

Rz: Od kiedy wiedziała pani, że będzie prawnikiem?

Barbara Piwnik:

Pozostało 99% artykułu
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"