W ostatnich miesiącach na świat prawniczy spadła lawina konsekwencji nieudanych reform wymiaru sprawiedliwości. Miały wspólny mianownik: nie zostały do końca przemyślane. Decydenci miesiącami opowiadali opinii publicznej o swoich nowatorskich planach, korzyściach, ułatwieniach czy oszczędnościach. Ich wyprężone w świetle fleszy sylwetki ważyły dostojne słowa: o trudzie, poświęceniu i odpowiedzialności za państwo.
Niestety, kiedy reformy już zostały wprowadzone, a miesiącami reklamowana teoria stała się praktyką, okazało się, że to nie tak miało być. Lista wpadek jest długa. Reformatorzy gdzieś przepadli, stali się anonimowi, jakby nigdy nie mieli ze zmianami nic wspólnego.
Każdy przeciętny obserwator działań legislacyjnych zdążył się do tego dawno przyzwyczaić. Bo u nas błąd nawet społecznie bardzo kosztowny pozostaje anonimowy i nie ma takiej siły, aby zmusić „uzdrowiciela" do wytłumaczenia się ze swoich działań, nie mówiąc już o pociągnięciu go do odpowiedzialności.
Ot, choćby e-sąd. Wybawienie dla zakorkowanych sądów, robiący tysiące spraw dziennie, przez lata pielęgnowana w resorcie sprawiedliwości maszynka, która równie szybko, jak szybką sprawiedliwość, dawała szybką niesprawiedliwość. I możliwość zarobku dla różnego rodzaju cwaniaków, którzy bez trudu rozszyfrowali bezduszny e-sądowy mechanizm.
Kiedy za pośrednictwem mediów zaczęło wychodzić na jaw coraz więcej nieprawidłowości, które w konsekwencji zmusiły e-sąd do reformy, winnych zabrakło, nikt nie był nawet skłonny z zaistniałej sytuacji się wytłumaczyć. Stanowisko stracił szef e-sądu... no i wprowadzono słynną reformę peselową, o której nawet nie warto wspominać.