Leonard Etel: jak zostałem prawnikiem

Jak zostałem prawnikiem... dla Rzeczpospolitej: rozmowa z prof. Leonard Etelem, rektorem Uniwersytetu w Białymstoku

Publikacja: 13.01.2015 14:39

prof. Leonard Etel - rektor Uniwersytetu w Białymstoku

prof. Leonard Etel - rektor Uniwersytetu w Białymstoku

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

Rz: Podobno po studiach handlował pan dżinsami w Turkmenii?

Prof. Leonard Etel: Zgadza się. Pensja asystenta na uczelni nie wystarczała na utrzymanie, tym bardziej że miałem już rodzinę. Pamiętam, że zarabiałem równo 20 dolarów. Jeździłem więc na handel. Na Węgrzech sprzedawałem kredki, a spodnie dżinsowe na pustyni w Turkmenii. Byłem jedynym obcokrajowcem handlującym na targowisku odległym od najbliższego miasta o kilkadziesiąt kilometrów. Kupujący byli ubrani w sposób właściwy ludziom pustyni – w płachty materiałów. A jednak dżinsy rozchodziły się jak świeże bułeczki. W trzy minuty sprzedałem chyba 100 par.

Jak pan się dostał do Turkmenii?

Samolotem. Niestety, były problemy z pogodą. Na rosyjskim lotnisku spędziłem trzy doby. Dyskomfort oczekiwania pogłębiał brud i fakt, że nie rozumiałem rosyjskich komunikatów dotyczących opóźnienia. To niejedyna moja przygoda z transportem w tym okresie. Na dworcu towarowym w Białymstoku rozładowywałem wagony węgla i nawozów. Kiedyś bez przerwy pracowałem ponad 30 godzin. Na koniec byłem tak zmęczony, że nie mogłem się ruszać. Taka okazja do zarobku nie trafiała się jednak często. Trzeba było więc skorzystać.

Pensja chyba nie zachęcała do pracy w charakterze asystenta. Czy od razu po studiach wiedział pan, że chce zostać na uczelni?

Zadecydował przypadek. Otrzymałem propozycję dwóch profesorów, żebym został ich asystentem. Najpierw od prof. Ruśkowskiego z prawa finansowego,  potem od prof. Stelmachowskiego z prawa cywilnego. Byłem już jednak po słowie z prof. Ruśkowskim.

Skoro aż dwóch profesorów proponowało panu asystenturę, musiał pan być dobrym studentem.

Rzeczywiście oceny miałem bardzo dobre. Byłem drugi albo trzeci na roku. Chciałem udowodnić, że nie jestem głupi. W szkole średniej uczyłem się byle jak – rzadko i z obrzydzeniem. Dostawałem więc głównie tróje i dwóje.

Ale na studiach  chyba też się pan bawił?

Studiowałem w smutnym okresie. Przypadł na stan wojenny. Było siermiężnie i ponuro. Nie mieliśmy dostępu do podstawowych dla studenta produktów, takich jak piwo i wino. Były za to książki, także z drugiego obiegu. Czytało się bardzo dużo. Poznawaliśmy zakazanych autorów. Powieść Sergiusza Piaseckiego „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" została mi w pamięci na zawsze. Oglądaliśmy też wiele zagranicznych filmów. Udostępniały nam je ambasady. Do dziś kocham kino i książki.

Czy zawsze chciał pan zostać prawnikiem?

Nie. Chciałem uczyć wychowania fizycznego. Niestety, w Białymstoku nie było AWF.

To skąd się wziął pomysł na prawo?

Wybierało się na nie trzech moich kolegów. Postanowiłem zdawać z nimi.

Powinien pan im podziękować.

Tak, tym bardziej że nie dostali się na studia. Kiedyś egzaminy trwały tydzień. Pisemnie zdawało się egzamin z języka obcego, geografii i historii. Potem jeszcze była część ustna.

Czy jako student brał pan udział w zawodach sportowych?

Przede wszystkim w wędkarskich. Teraz także jeżdżę po świecie i łowię ryby. Wciąż jestem członkiem akademickiego klubu wędkarskiego, do którego zapisałem się jeszcze na studiach. Moim największym osiągnięciem jest złowienie bardzo rzadkiej ryby tajmień w Mongolii. Miała około metra.

Co pan z nią zrobił?

Ryby na ogół fotografujemy i  wypuszczamy, co wzbudza niezadowolenie przewodników wędkarskich. Kiedy puszczaliśmy wolno 80-kilogramowe płaszczki na rzece Mekong czy potężne sumy w Rosji, długo nie mogli zrozumieć, dlaczego to robimy.

Ma pan konia. Lubi pan jeździć konno?

Nie, to koń mojej córki. Starałem się nauczyć jeździć, ale szło mi to opornie. Moja przygoda z końmi ogranicza się raczej do konsumpcji. Pierwszy raz spróbowałem koniny w Mongolii. Byłem na rybach, kiedy gospodyni przyniosła spory kawałek mięsa. Odwinęła je i nagle rozsypała się końska grzywa. Ugotowała gulasz. Nie mieliśmy oporów i zjedliśmy go. Pewnie dlatego, że byliśmy głodni. Bardzo nam smakował.

Córka wybaczyła?

Jeszcze jej się nie przyznałem.

—rozmawiała Katarzyna Wójcik

Opinie Prawne
Tomasz Tadeusz Koncewicz: najściślejsza unia pomiędzy narodami Europy
Opinie Prawne
Piotr Szymaniak: Dane osobowe też mają barwy polityczne
Opinie Prawne
Piotr Młgosiek: Indywidualna weryfikacja neosędziów, czyli jaka?
Opinie Prawne
Pietryga: Czy repolonizacja zamówień stanie się faktem?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Kryzys w TK połączył Przyłębską, Rzeplińskiego i Stępnia
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem