Kilka dni temu Rządowe Centrum Legislacji podsumowało stan polskiej legislacji i dostęp obywatela do bezpłatnej informacji o obowiązującym prawie. Wynik nie napawa optymizmem. Podczas spotkania z ekspertami padały przykłady, że jednego dnia publikuje się jednolity tekst ustawy, a następnego ukazuje się jej nowelizacja. Obywatel nie może więc mieć pewności, które przepisy obowiązują i są aktualne w jego sprawie. Aby dowiedzieć się o swoich prawach i obowiązkach, musi sięgnąć do komercyjnych programów informacji i za nie zapłacić. Tak być nie powinno. Nie tylko dlatego, że to nie obywatel jest winien temu, że jeszcze ustawa nie wejdzie w życie, a już trzeba ją nowelizować (czasem nawet kilkakrotnie). Także dlatego, że od lat narzekamy na niską świadomość prawną społeczeństwa. Ludzie nie znają swoich praw, nie potrafią z nich korzystać, dlatego też często za to płacą i na tym tracą. Nieznajomość prawa szkodzi – powiedział niedawno w uzasadnieniu wyroku sąd, odsyłając z kwitkiem starszych ludzi, którzy – wprowadzeni w błąd przez fałszywego doradcę prawnego – podpisali niekorzystną dla siebie umowę hipoteki pod zastaw domu, w którym od lat mieszkali.
To prawda znana od wielu lat. Tylko coraz bardziej aktualne staje się pytanie, jak ma się ta świadomość poprawić, skoro dostęp do przepisów prawnych jest coraz trudniejszy i w dodatku trzeba za niego zapłacić. Narzekania zwykłych niezwiązanych z prawem obywateli nie powinny dziwić rządzących i legislatorów. W końcu na zbyt często zmieniające się prawo narzekają sami sędziowie, którzy prowadząc wieloletnie procesy, największy problem mają z ustaleniem, jaki stan prawny obowiązywał w czasie popełnienia czynu. Im jest jednak nieco łatwiej niż obywatelowi, bo w sądzie korzystają z darmowych systemów informacji prawnej. Żeby jednak nie było im za dobrze, w tym roku ograniczono sędziom szeroki dostęp do systemu. Jeśli chcą wiedzieć więcej, muszą sami o to zadbać. Nie ma to jak państwo prawa.