Półtora roku temu wysokość mandatów dla kierowców rozmawiających przez telefony komórkowe wzrosła ze 100 do 200 zł, a wymiar punktów karnych za to wykroczenie – z 1 do 5. Zaostrzenie kar nie przemówiło jednak do kierowców. A najnowsze dane pokazują, że stało się wręcz odwrotnie, liczba ukaranych za łamanie tego zakazu wzrosła. W dużych miastach – m.in. w Warszawie – dwukrotnie!
Ot, paradoks. Sygnały, że ślepe zaostrzanie kar niespecjalnie poprawia bezpieczeństwo na drogach, nie trafiają jednak naszym legislatorom do przekonania. I mam wrażenie, że spirala kar rozkręca się coraz bardziej. Ledwo kilka tygodni temu weszły przepisy o zabieraniu prawa jazdy, a w już Sejmie czekają kolejne pomysły „na realizację". Najnowszy dotyczy m.in. fotoradarów – mają być bardziej „wyczulone", co oznacza, że przekroczenie prędkości już o 1 km/h będzie karane mandatem. Teraz tolerancja wynosi 10 km/h. Jak mówią autorzy tego pomysłu, na razie była to tylko promocja.
Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce za przekroczenie prędkości grozić będzie kara bezwzględnego pozbawienia wolności.
W związku z tym gąszczem zmian w prawie drogowym nasuwa się jeszcze jedna wątpliwość. Czy państwo polskie prowadzi jakąś przemyślaną, jednolitą politykę w zakresie bezpieczeństwa drogowego i czy jest jakiś ośrodek, który zagadnienia polityki drogowej koordynuje, wyznacza strategie walki z piratami na drogach, a przede wszystkim bada, czy kolejne zmiany i sankcje przynoszą zamierzony skutek w postaci mniejszej liczby kierowców łamiących prawo drogowe, a co za tym idzie – mniejszej liczby wypadków?
Mam wrażenie, że tak nie jest. A pomysły na zmiany płyną szerokim strumieniem z każdej strony. Swój twórczy ślad w prawie drogowym (nowelizowanym w ostatnich latach kilkanaście razy) zostawiło już kilka ministerstw, posłowie, Senat, policja, eksperci zasiadający w różnorakich radach i ciałach, którzy – jak mi się wydaje – projekty zaostrzania kar produkują na skalę wręcz przemysłową.