Wychodzi na to, że po zmianach inspektor będzie podobny do filmowego sędziego Dredda: będzie sądzić i wymierzać sprawiedliwość. Jeśli uzna, że pracownik zatrudniony na zleceniu powinien mieć etat, wyda decyzję administracyjną. I to nawet jeśli sam zatrudniony będzie się zapierał rękami i nogami, że nie chce, bo na zleceniu mu dobrze, a pracodawca będzie twierdził, że umowa nie była podpisana po to, by uniknąć zapłaty składek. Dla inspektora nie ma okoliczności łagodzących, jest decyzja.
To prawda, że układ sił między pracodawcą i pracownikiem jest niesymetryczny. Gdy pracownik domaga się zmiany podstawy swego zatrudnienia, np. ze zlecenia na etat, nieszczęście może polegać na tym, że może się mu to udać i jego status się zmieni: z osoby pracującej na zleceniu na bezrobotną. A pracodawca poszuka bardziej uległego człowieka. Dlatego wszelkie działania mające na celu ochronę pracownika odbieram pozytywnie. Sama jestem pracownikiem.
Moje wątpliwości budzi jednak to, że decyzja inspektora nie będzie wymagała współdziałania ze strony pracownika i pracodawcy. Szkoda, bo mając do wyboru brak pracy lub pracę na zleceniu, trudno oczekiwać w każdym przypadku kategorycznych decyzji.
Pracodawca musi też mieć możliwość obrony swoich racji. Od decyzji inspektora PIP będzie mógł się odwołać do sądu. Jeśli nie nastąpią żadne zmiany – do administracyjnego. Wyczerpanie całego trybu i przejście przez wszystkie instancje może trwać latami.
Ponadto oceniane będą błędy formalne decyzji, a nie jej istota. Eksperci postulują więc oddanie tych spraw sądom powszechnym. Niezależnie od tego, jakie sądy się nimi zajmą, dobrze, by robiły to szybko. Tak, by pracodawca i pracownik nie musieli czekać na rozstrzygnięcia latami. I by pracownik doczekał się decyzji przed emeryturą. Chyba że w międzyczasie się okaże, że żadnej emerytury nie dostanie.