Jak pamiętamy, wejście w życie ustaw z 28 stycznia 2016 r.: Prawo o prokuraturze (dalej: u.p.p.) oraz przepisy wprowadzające ustawę – Prawo o prokuraturze (dalej: p.w.u.p.p.) przyrównano do zabiegu wstawienia tejże instytucji wybitych ongiś zębów. Ot, i w przestrzeni medialnej rozpanoszyła się figura jurydyczna, o której można by pisać wzajemnie sprzeczne doktoraty. Wszelako jedno wydaje się pewne. Nowe unormowanie ustroju i organizacji prokuratury nie jest bynajmniej nowatorskie. Stanowi raczej protezę nałożoną – metodą zaiste ortodontyczną: ząb za ząb – na schemat uchylonej ustawy o prokuraturze z 1985 r. (dalej: u.p.), sklejoną przeważnie z surowców wtórnych. Poprzednicy zerwali ministrom sprawiedliwości epolety prokuratora generalnego? To ponownie przypniemy. Odcięli prokuraturę od polityki? Scementujemy. Przewrócili prokuratorom w głowach wzmocnieniem gwarancji niezależności? Wydłużymy terminy przedawnienia deliktów dyscyplinarnych. Komuś się nie podoba? Ześlemy tam, skąd głos nie dochodzi. I tak dalej. Co per saldo wyszło, widać gołym okiem.
Wpisywanie się w aurę
Sedno problemu tkwi jednak w tym, że z różnych przyczyn nie każdy chce nowalijki obejrzeć z bliska i ocenić w zgodzie z własnymi zmysłami. Niektórzy wolą powtarzać za innymi, że stało się dobrze, bo skoro zmiany, potrzebne czy tylko dla hecy, to wszędzie. Wystarczy odwołać się do wypowiedzi na łamach tej samej gazety pióra Tomasza Pietrygi, który zazwyczaj bezstronnie i elegancko dystansuje się od nagonek na wiedźmy, lecz akurat teraz sekunduje akcji łamania karier prokuratorom z dawniejszymi numerami PESEL i krytycznym podejściem do ładu w ich gnieździe po 3 marca br. (zob. tegoż autora: „Prokuratura się bez nich nie zawali", „Rz" z 3 lutego oraz „Prokuratura potrzebuje wymiany pokoleń", „Rz" z 23 maja). Wpisując się w tę aurę, pan redaktor popada w jawną sprzeczność, której nie da się wytłumaczyć młodzieńczą dezynwolturą. Z jednej strony nawołuje do pozbycia się starszej kadry prokuratorskiej, że niby skażona przeszłością i do niczego się nie nadaje, z drugiej zaś cieszy go degradacja zawodowa części z niej pod populistycznym hasłem zapędzenia do roboty śledczej, gdyż słyszał, że w poprzedniej rzeczywistości latami zajmowała się sprawami zbytecznymi, w tym gremialnie sprawowanym nadzorem służbowym, ergo była leniwa. Jednocześnie odsądza osoby, które przed godziną zero postanowiły skorzystać z ustawowego prawa do przejścia w stan spoczynku, od czci, wiary i prokuratorskiego etosu. Co gorsza, ostatnią grupę próbuje nadto poróżnić ze światem zarzutem, że mimo dezercji, państwo dobrze ją wynagradza.
O co tu chodzi? Niestety, akcja wygląda na szerzej zakrojoną, niż mogłoby się zdawać, dowodzoną chyba przez centra innej władzy, nie czwartej. W przeciwnym razie autor takich ocen zainteresowałby się tkanką kadrową nowo utworzonych jednostek organizacyjnych prokuratury, a potem zerknął, czym trudzą się następcy poszczególnych zesłańców bądź dezerterów oraz inni beneficjenci awansów czy delegacji wzwyż (rzecz jasna – spoza pionów sądowych, ponieważ tam nie ma zmiłuj się, trzeba ślęczeć nad aktami, pisać stanowiska lub maszerować do sądu). Z dziennikarską wnikliwością śledziłby prace nad obowiązującym rozporządzeniem ministra sprawiedliwości z 7 kwietnia 2016 r. – Regulamin wewnętrznego urzędowania powszechnych jednostek organizacyjnych prokuratury (Dz.U. z 2016 r. poz. 508; dalej: regulamin). Przekonałby się wnet, gdzie i jak obecnie pielęgnuje się prokuratorskie relikwie. Dostrzegłby, że w protezie prokuratury straszą siekacze nadzoru służbowego rozmiarów zgoła monstrualnych, niczym u nutrii.
Starając się nikogo detalami nie dotknąć, dość wspomnieć o miłośnikach pracy śledczej na stanowiskach wciąż li tylko logistycznych (brawo, koledzy, znów się udało!). I odnotować grubą czcionką, że wbrew obietnicom nadzoru służbowego, zarówno wewnętrznego, jak i zwierzchniego, również nie zredukowano. Jego zasady w pokaźnym zakresie przekalkowano z regulaminu prokuratorskiego z 2010 r., zgrabnie scalając je z prerogatywą prokuratora przełożonego, każdego: od dołu po wierzchołek drabiny, do wydawania podległym prokuratorom dowolnych poleceń dotyczących prowadzonego postępowania, jak też do ingerowania w procesowe czynności i decyzje w innej formie, stosownie do art. 7-8 u.p.p. oraz wzorców z zarania dziejów (sprzed zmiany oficjalnej nazwy prokuratury w 1990 r.). Uzyskano efekt nieco konfundujący. W pędzie recyklingu przeoczono, że w dzisiejszej prokuraturze brakuje miejsca na adresowaną do nadzorców zwierzchnich wszelkich szczebli dyrektywę, by czynili swe powinności z poszanowaniem zasady niezależności prokuratora prowadzącego lub nadzorującego postępowanie przygotowawcze bądź załatwiającego sprawę ze sfery działalności pozakarnej (§ 71 ust. 2 w zw. z § 75 regulaminu). Żart jakiś. Tego rodzaju dyrektywa miała sens wówczas, gdy jedynym partnerem do dyskusji o treści czynności lub decyzji w postępowaniu był prokurator sprawujący nadzór wewnętrzny, czyli szef jednostki bądź upoważniony zastępca, obaj w roli prokuratora bezpośrednio przełożonego. Zakazywała wszakże mieszania się w nadzorowane sprawy prokuratorom jednostek wyższych, a więc inicjatyw będących aktualnie filozofią nadzoru służbowego jako instrumentu zawiadywania działalnością prokuratury.
Kryteria wyssane z palca
Rekapitulując, dziennikarska afirmacja dla art. 36 i art. 39 p.w.u.p.p., które od 4 marca br. pozwoliły przenosić prokuratorów z likwidowanych jednostek wyższego rzędu nawet na sam dół drabiny organizacyjnej ku uciesze tłumu, po uważaniu, według kryteriów wyssanych z palca, bez podania motywów decyzji i zapewnienia wprost prawa do odwołania, to – oględnie ujmując – nadgorliwość. I krótkowzroczność (świat nie zna bytów stałych, najwyżej osiadłe).