Zainteresowani polityką wiedzą, że wywiadem w „Spieglu” Tusk rozpętał w ostatnich dniach wojnę z Węgrami, w której nie oszczędzono nawet „dziadka z Wehrmachtu”. Sprawa zrobiła się poważna, bo atak na Viktora Orbána przypuścił przewodniczący największej frakcji w Parlamencie Europejskim. Tyle że to, co mówi – że Kaczyński i Orbán wprowadzają dyktaturę – na nikim już od dawna nie robi wrażenia, włącznie z samymi zainteresowanymi. Zresztą to wypowiedzi adresowane do odklejonych od rzeczywistości zachodnich elit, które nie rozumieją sytuacji w Polsce czy na Węgrzech. A jednak tym razem wypowiedź wywołała medialny blitzkrieg.

Poszło o porównanie Orbána z Carlem Schmittem, jednym z tych niemieckich intelektualistów, którzy wsparli Hitlera. To postać dalece bardziej skomplikowana, niż można sądzić, choć Schmitt ma na sumieniu usprawiedliwianie przemocy i antysemityzmu (ale nie ludobójstwa). Zresztą dla nazistów był za mało nazistowski i szybko się go pozbyli. Jako filozof prawa uważał jednak, że w imię dobra wspólnego państwo może rezygnować z niektórych atrybutów liberalnej demokracji. I o to właśnie chodziło Donaldowi Tuskowi. Tymczasem węgierskie media odebrały porównanie ze Schmittem jako oskarżenie Viktora Orbána o antysemityzm. I to jest dowód, że trzeba uważać z analogiami historycznymi.

Zresztą kilka dni później równie ryzykowne porównanie zastosował publicysta z drugiej strony politycznej barykady – Rafał Ziemkiewicz – porównując amerykańską ambasador Georgette Mosbacher z carskim posłem Repninem. Tym, który z nadania Katarzyny II przekupywał zdrajców i rządził Polską za czasów stanisławowskich, co doprowadziło do rozbiorów. Owszem, pani Mosbacher nie rozumie znaczenia słowa dyplomacja, czego kolejnym dowodem jest jej ostatni atak na TVP w obronie TVN (którego właścicielem jest amerykańskie Discovery) – takie rzeczy załatwia się dyplomatycznie właśnie, a nie na Twitterze, czego pani ambasador zdaje się nie wiedzieć. Podobnie jak Donald Trump. Ale jak porównać to z działaniami Repnina i kim są współcześni jurgieltnicy biorący pieniądze za zdradę? To pytanie retoryczne, bo przecież w takich analogiach chodzi tyleż o sens, ile o rozgłos. Im mocniej, tym głośniej.

Autor jest publicystą Programu III Polskiego Radia