Na łamach „Rzeczpospolitej” mecenas Krzysztof Bramorski domagając się transparencji postępowania ze strony Watykanu i władz kościelnych, wyjaśnił w dwóch tekstach dlaczego niezbędne jest ujawnienie przez Watykan i władze Kościoła katolickiego w Polsce motywów podjętych decyzji, które póki co budzą bardzo dużo wątpliwości. Replikując na tekst Bramorskiego, publicysta Tomasz Terlikowski wyraźnie nie zrozumiawszy wątpliwości przedstawionych przez Bramorskiego, zwalczał tezy, których w artykule Bramorskiego nie było. I wskazywał, że list wrocławskich działaczy to „układ”, który wystąpił w obronie „naszego” kardynała.
Ponieważ nie wiedząc o tym jestem, zdaniem Terlikowskiego, jednym z uczestników tego tajemniczego „układu”, uznałem że postaram się wyjaśnić na czym polega jego istota i - jak to w układzie - sieć powiązań. Terlikowski pisząc o „układzie” najwyraźniej odwołuje się do pojęcia, którego z upodobaniem od kilkunastu lat używa na polskiej scenie politycznej Prawo i Sprawiedliwość. Pojęcie to, w tym wydaniu, nieostre i jednorazowo nie zdefiniowane, najczęściej oznacza grupę (-y) ludzi o niejawnych związkach różnego typu (można podejrzewać, że ideowych, sięgających czasów PRL, finansowych i dotyczące innych interesów grupowych), którzy działają przeciwko interesom państwa i narodu polskiego, oczywiście w rozumieniu tych interesów sformułowanej przez PiS. W wypadku „układu” wrocławskiego należałoby domniemywać – czytając Terlikowskiego – że podobne związki łączą autorów listu. Ponieważ nie mogę sobie nijak przypomnieć związków finansowych i organizacyjnych z sygnatariuszami listu, z ostatnich co najmniej dwudziestu lat, zacząłem drążyć pamięć chcąc wydobyć na jaw ewentualne powiązania ideologiczne z czasów PRL. Z tym jednak też miałem pewien kłopot. Poznałem w różnych większość z podpisanych osób, które działały w różnych strukturach antytotalitarnej opozycji w czasach PRL. Członkowie tych formacji mieli odmienne poglądy na temat postępowania wobec władz PRL i form działania, mimo że nie raz spotykali się towarzysko, wtedy często „przy wódce”. Także po 1989 roku trudno byłoby wskazać sprawy związane z aktualną sytuacją polityczną i społeczną, w których ta grupa osób zajęłaby wspólne stanowisko. Może tego nie wiedzieć Tomasz Terlikowski, chociaż można to sprawdzić, że wśród podpisanych są osoby identyfikujące się z ugrupowaniami politycznymi „od lewa do prawa” na polskiej scenie politycznej, że są osoby niewierzące i wierzące, w różnym stopniu identyfikujący się z działalnością Kościoła katolickiego w Polsce, i wreszcie, o ile wiem, nie ma wśród nich osób, które utrzymywałyby stałe, częste i regularne kontakty z księdzem kardynałem Gulbinowiczem. A zatem? Kiedy jeszcze mocniej pogrzebałem w pamięci to jednak odkryłem, że jest płaszczyzna która może łączyć te wszystkie osoby. Z podejrzeniem bliskim pewności zauważyłem, że łączy ich przywiązanie – najwidoczniej bardzo silne - do wartości, które są ponadpartyjne i ponad wyznaniowe, a w potocznym rozumieniu wywodzą się z kardynalnej listy europejskich wartości humanistycznych. Są one tak podstawowe, że aż banalne wydaje się ich przypominanie. Do takich należą zasady, że każdy człowiek jeśli jest obwiniony przed jakimkolwiek sądem powinien mieć w jawny sposób postawione uzasadnione i umotywowane zarzuty. Powinien móc się do nich odnieść i mieć prawo do obrony, a jeśli zapadnie wyrok to powinien znać jego uzasadnienie i móc się od takiego wyroku odwołać. Tylko tyle i aż tyle. Jeśli te zasady nie są spełnione to mamy do czynienia z „sądami kapturowymi”. W czasach PRL władze te zasady łamały. Ale to właśnie postępowanie władz PRL po protestach robotniczych w Radomiu i Ursusie, spowodowało powstanie zorganizowanej, działającej systematycznie, opozycji demokratycznej. Przyznam, że w najśmielszych przewidywaniach nie sądziłem, że będę respektowania tych zasad oczekiwał kiedyś od Watykanu i Kościoła katolickiego. Niczego tu w moich oczach nie usprawiedliwia stwierdzenie, że są to wyniki „wstępnego dochodzenia” wobec kardynała Gulbinowicza. Było wystarczająco dużo czasu, w wypadku zarzutów o kontakty księdza kardynała z SB lat kilkanaście (historycy IPN znali od tylu lat te dokumenty), a w wypadku innych zarzutów lat co najmniej dwadzieścia, by sprawy wyjaśnić i ocenić, a ewentualnie osądzić. Sądzę, dalej drążąc temat wspólnych wartości łączących autorów listu, że po przeczytaniu komunikatu nuncjatury apostolskiej, mogli oni odnieść wrażenie, że w kontekście fali zarzutów jakie spadły na Kościół katolicki w Polsce, w związku z ukrywanymi przypadkami molestowania seksualnego przez duchownych osób nieletnich, decyzje w sprawie kardynała Gulbinowicza mogą mieć wymiar koniunkturalny: wszyscy w Kościele są winni, to trzeba wskazać jedną osobę, najlepiej taką, która nie może się bronić. Proszę się nie dziwić takiemu tokowi myślenia. Nie powinni zwłaszcza dziwić się przedstawiciele Kościoła ponieważ wybrana droga postępowania, jakim jest treść komunikatu nuncjatury, budzi sprzeciw każdego, komu bliskie są zasady jawności życia publicznego, w tym wymiaru sprawiedliwości, kto utożsamia się z państwem prawa respektującym zasady osobistej odpowiedzialności za popełnione czyny.
W tym kontekście nie zdziwiło mnie, że do kardynalnych zasad praworządności nie odwołali się użytkownicy mediów społecznościowych, którzy w znakomitej większości zaakceptowali komunikat Watykanu i szybko wydali na kardynała Gulbinowicza wyrok skazujący. Kubły internetowych pomyj są, niestety, świadectwem że autorzy większości postów nie byli w stanie ze zrozumieniem przeczytać komunikatu nuncjatury (nie ma w nim np. zarzutu pedofilii). Gorzej, że podobnie postąpili radni Wrocławia, Białegostoku, Oławy, gminy Ziębice i Strzelina, którzy zdążyli w kilka tygodni odebrać kardynałowi Gulbinowiczowi przyznane w różnych latach tytuły honorowego obywatela. O ile wiem, we Wrocławiu taki tytuł Rada Miejska przyznaje po wielu tygodniach procedowania, sprawdzania informacji o kandydacie, zebraniu wielu opinii. W wypadku pozbawienia honorowego obywatelstwa wystarczyły dwa tygodnie i komunikat Watykanu. Rada Miejska nie widziała potrzeby aby powołać np. własną komisję, która sama rozpatrzyłaby informacje zawarte w komunikacie Watykanu i ewentualnie poprosiła Stolicę Apostolską o ich uzasadnienie. Przeważyła mentalność użytkowników FB – czyli szybko i tak jak wynika z przesłanych postów i hejtu. Tu, niestety, nasuwa się jeszcze jedna konstatacja, którą przedstawię w formie pytania: czy w dzisiejszej Polsce tylko ludzie generacji „Solidarności” są mocno wyczuleni na podstawowe wartości i prawa człowieka? Bo przecież o ochronę tych praw chodzi wobec nieżyjącego już kardynała Gulbinowicza. Podobnie jak mecenas Bramorski, i jak sądzę inni sygnatariusze listu, zaakceptuję zarzuty postawione księdzu kardynałowi jeśli będą rzetelnie udokumentowane i udowodnione. Póki co, wątpię.
W miesiącu, który upłynął od komunikatu nuncjatury miały miejsce jednak jeszcze dwa inne wydarzenia, na które chcę zwrócić uwagę, także w związku z tym, że bezpośrednio wiążą się z „Rzeczpospolitą”. Są one bezpośrednio związane ze „sprawą” kardynała Gulbinowicza. Instytut Pamięci Narodowej opublikował zapowiadaną wcześniej książkę Rafała Łatki i Filipa Musiała pt. „Dialog należy kontynuować. Rozmowy operacyjne SB z księdzem Henrykiem Gulbinowiczem w latach 1969-85” oraz dyskusję na temat tej książki z udziałem jej autorów oraz prof. prof. Jana Żaryna i ks. Dominika Zamiatały, którą poprowadził dr hab. Paweł Skibiński. Nie miejsce tu na recenzowanie książki i dyskusji. Chętnie przeczytałbym lub zobaczył taką dyskusję z udziałem naukowców, którzy znają specyfikę archiwów komunistycznych, a mają inne na nie spojrzenie niż wspomniani historycy. Chciałbym jednak dorzucić kamyczek do tej dyskusji, który od czasu jak ją obejrzałem nie daje mi spokoju.
Zanim przejdę do meritum, ponieważ książka jest nowością i zna ją niewielu czytelników, przypomnę dwie ważkie tezy, które stawiają jej autorzy. Na podstawie zachowanych dokumentów uważają, że dialog operacyjny między funkcjonariuszami SB, a biskupem Gulbinowiczem najlepiej rozwijał się w latach 1969-77, kiedy pełnił on funkcję administratora archidiecezji wileńskiej z siedzibą w Białymstoku, a potem został nominowany arcybiskupem wrocławskim (przełom 1975/76). Jednocześnie są oni przekonani, że te kontakty były utrzymywane (wbrew instrukcji kardynała Wyszyńskiego o zakazie rozmów biskupów z funkcjonariuszami SB) bez wiedzy prymasa Polski. Jednocześnie obaj historycy nie wierzą w deklarację biskupa Gulbinowicza zanotowaną w jednym z raportów SB, że nie interesuje go co dzieje się po znajdującej się za granicą sowiecką części archidiecezji wileńskiej.