Ratyfikacja przez Polskę traktatu reformującego jest logicznym następstwem podpisu złożonego w Lizbonie przez premiera Donalda Tuska i ministra Radosława Sikorskiego, w obecności prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Szybka ratyfikacja została zapowiedziana przez marszałka Sejmu, co powinno oznaczać przyjęcie kalendarza wytyczającego scenariusz ratyfikacji w roku 2008.
Taki znak jest Polsce potrzebny, by utrwalić wizerunek solidnego uczestnika Wspólnoty i zamazać pamięć ostatnich dwóch lat, kiedy byliśmy kłopotem Unii jako kraj niezrozumiały i przewidywalny jedynie w reakcjach na nie oraz demonstrowaniu swej odrębności. Spuścizną tego okresu jest i tak wyłączenie się (wraz z Wielką Brytanią) z grona sygnatariuszy Karty praw podstawowych. Podtrzymane przez premiera Tuska jako wybór mniejszego zła zostało ze zrozumieniem przyjęte w innych stolicach, ale jest wystarczającą oznaką naszej inności.
Wola ratyfikacji, ujęta w kalendarz parlamentarny, nie musi oznaczać uczestnictwa w wyścigu, kto pierwszy. Jesteśmy największym państwem spośród nowych państw członkowskich. Dajmy zabłysnąć krajom mniejszym i im zostawmy przyjemność ścigania się na czas. Słowenia sprawująca prezydencję i tak zechce być prymusem.
Nam wystarczy, by Bruksela nie miała wątpliwości co do naszej woli i zdolności ratyfikacji nowego traktatu. Powtarzam – ciągle jesteśmy na etapie pozbywania się etykiety enfant terrible Unii Europejskiej, zacierania niemiłych wspomnień, ale nie mamy pozycji, z jakiej objawia swój eurosceptycyzm Wielka Brytania.
Wizerunek współgospodarza zainteresowanego spoistością Unii i postępami integracji jest nam potrzebny, by budować pozytywne sojusze i rozgrywać skutecznie inne batalie. Od pułapów emisji gazów cieplarnianych i przyszłości stoczni morskich, przez Rospudę, po wiarygodność w polityce wschodniej. Przypomnę, że w roku 2008 rozgorzeje spór o przyszłość unijnych finansów i polityki rolnej. W tych i innych sprawach potrzebne jest nam minimum przychylności i rozumienia naszych interesów, zdolność budowania koalicji, a nie ostracyzm.