Proporcjonalna ordynacja wyborcza przez lata dobrze służyła polskiej demokracji. Dziś jednak wzmocniłoby ją wprowadzenie ordynacji większościowej. Kiedy z systemu partyjnego wyeliminowano populistów, obecnie nadarza się okazja do pozbycia się – w drodze demokratycznych wyborów – postkomunistów i ludowców. Z punktu widzenia polskiej demokracji i zdolności rządzenia byłoby to wskazane. Ale jest mało prawdopodobne.
Dyskusje nad tym, jaka ordynacja jest dobra, są bezsensowne. Każda z nich ma swoje zalety i wady. Dlatego nie należy pytać o to, która ordynacja jest dobra, lecz dla kogo, i co chcemy osiągnąć przez jej wprowadzenie. Jeśli chcemy stabilizować system i ułatwiać proces rządzenia, powinniśmy zaordynować sobie ordynację większościową. Jeżeli chcemy większej reprezentatywności, wolnej i swobodnej gry na rynku politycznym, wówczas wybierajmy ordynację proporcjonalną.
W żadnym kraju nie decydowano się na konkretne przepisy regulujące zasady walki wyborczej w imię abstrakcyjnych zasad i dla wprowadzenia idealnych rozwiązań. Zawsze tego typu wyborowi towarzyszą kalkulacje poszczególnych ugrupowań, świadomość celów, jakie się chce osiągnąć przez wprowadzenie poszczególnych regulacji w tej materii. Dlatego dyskutując nad projektem zmian w ordynacji, winniśmy wiedzieć, czego po nich oczekujemy, jaki ma być ich polityczny efekt. To podstawowa zasada „inżynierii wyborczej”.
Skłaniam się coraz bardziej do uznania, że na obecnym etapie rozwoju polskiego systemu partyjnego najlepszą z metod wyboru parlamentu byłaby ta, która znacząco wzmacniałaby elementy większościowe ordynacji. I nie dlatego, że zwiększyłoby to frekwencję czy też odpartyjniłoby wybory.To dwa mity towarzyszące tego typu postulatom i najlepiej od razu się z nimi rozprawmy. Ordynacja większościowa nie sprzyja wyższej frekwencji wyborczej. Jest wprost przeciwnie!
Przy jej zastosowaniu w ogromnej części okręgów już z góry jest jasne, kto zwycięży, a kto okaże się przegranym, i zwolennicy tego ostatniego bardzo często zostają w domu, bowiem mają poczucie, że ich udział w głosowaniu jest bezsensowny (warto w tej kwestii zapoznać się z pracami A. Lijpharta, D. Nohlena, H.F. Gosnella, a na polskim gruncie M. Cześnika).