Jedynym widocznym sukcesem nowej polityki zagranicznej Polski jest – pomijając „wagon słoniny” dla wyborców i działaczy PSL, wspomniany w złośliwej, lecz niestety trafiającej w sedno wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego – decyzja rządu niemieckiego o budowie „Widocznego znaku”. Okazało się przy tym, że Władysław Bartoszewski nie tylko polityków poprzedniej ekipy miał za dyplomatołków, ale i nas wszystkich uważa za polakomatołków, wmawiając nam – wbrew temu, co triumfalnie obwieszczają niemieckie media wychwalające Donalda Tuska – że rząd RP na nic się nie zgodził. I reakcje opinii publicznej pokazują, że tym razem ma zupełną rację.
Nie wiadomo, dlaczego Władysław Bartoszewski, który niedawno był wielkim przeciwnikiem projektu Centrum przeciwko Wypędzeniom, pozwala używać swego autorytetu jako zasłony dymnej umożliwiającej jego bezproblemową realizację. W książce, która towarzyszyła wystawie „Ucieczka, wypędzenie, integracja” pokazywanej w Bonn i Berlinie w 2005 i 2006 roku, występuje on jeszcze jako polski szwarccharakter.
W artykule pióra wiernego stronnika szefowej Związku Wypędzonych Eriki Steinbach Thomasa Urbana można przeczytać: „Były minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski propagował w lipcu 2003 roku tezę mówiącą, że berliński projekt ma służyć jednemu celowi: »Zbudować fałszywą świadomość, że poza Żydami ofiarami drugiej wojny światowej byli głównie Niemcy«. Inicjatorom powołania centrum zarzucał, że kwestionują niemiecką winę za drugą wojnę światową i popierają tendencje nacjonalistyczne”. („Ucieczka, wypędzenie, integracja”, Kerber Verlag, Bonn 2007).
Po wypowiedziach tego rodzaju Władysław Bartoszewski przestał być lubiany i szanowny w Niemczech. Teraz na nowo odzyskał i sympatię, i szacunek. Znowu wszystkie drzwi stoją przed nim otworem. Jeszcze w grudniu w wywiadzie dla „Die Zeit” minister Bartoszewski dosyć ostro krytykował ideę Centrum. Na pytanie: „Czy był pan zaskoczony, gdy Angela Merkel zaraz po zwycięstwie wyborczym Donalda Tuska ogłosiła, że powstanie Centrum Wypędzonych, być może z Eriką Steinbach?”, Władysław Bartoszewski odpowiada: „Zaskoczony nie, ale smutny. Nie powinno się stawiać nowego rządu w takiej sytuacji, by musiał się wypowiadać tak, jak rząd poprzedni”. Na uwagę, że: „Berlin uważa, iż sprawa Centrum to sprawa suwerennej decyzji Niemców”, stwierdza: „Można to tak widzieć. Ale wówczas pozostaje nam możliwość zbudowania na przykład muzeum historii polsko-niemieckiej, od pierwszego pruskiego ataku na Polskę w1772 aż do 1945. I pominąć wszystko inne, np. przemiany Niemców w Republice Federalnej... Można to zrobić, tylko po co?”.
Jak doszło do zmiany stanowiska, wyjaśnia ta sama „Die Zeit” sprzed tygodnia: „Systematycznie pomniejszano wagę problemów, włączono je w szerszy kontekst i owinięto watą pieniędzy, żeby nikt nie zranił się hakami, kantami i ostrzem polityki historycznej”.