[srodtytul]Włos z głowy nie spada [/srodtytul]
Na wątpliwości zgłaszane wobec Bondaryka już na etapie kompletowania rządu Donald Tusk miał mówić: "biorę to na siebie". Oznacza to, że premier świadomie i na własną odpowiedzialność powołał postać mocno kontrowersyjną.
Według opublikowanych wiosną na łamach "Rzeczpospolitej" i"Dziennika" artykułów aktualny szef ABW miał udział w odwołaniu prokuratora, który nadzorował śledztwo w sprawie jego brata (popadł on w kłopoty po tym, jak miał uczestniczyć w szajce nielegalnie handlującej złotem). Szef ABW miał też spowodować odłożenie prowadzenia postępowania mającego wyjaśnić podejrzenia wobec transparentności interesów właściciela Polsatu. Wystarczyło wymienić prowadzącego śledztwo oficera ABW, by było wiadomo, że nowy przez wiele miesięcy będzie zapoznawał się z aktami sprawy. Krzysztof Bondaryk miał też żywo zainteresować się postępowaniem w sprawie prywatyzacji elektrowni PAK – to ABW ma sprawdzić, czy sprzedaż elektrowni Zygmuntowi Solorzowi była zgodna z prawem. Przypuszczenie, że szef najważniejszych służb specjalnych może nie kierować się dobrem kraju, lecz lojalnością wobec biznesu, z którym – zanim przyszedł do rządu – współpracował, ma niestety mocne podstawy. Niedawne informacje, że szef ABW pobiera ogromne pieniądze z Ery, wzmacniają to przypuszczenie. W tym kontekście nie dziwią informacje prasowe o zaangażowaniu szefa służb w rozwiązania legislacyjne dotyczące zakładania podsłuchów, które operatorów sieci komórkowej stawiają w uprzywilejowanej pozycji. Premier Tusk w wywiadzie udzielonym "Rzeczpospolitej" stwierdził, że kwestię tę zbada. "Nie będę miał żadnego sentymentu, jeśli zarzut się potwierdzi" – mówił jak zwykle pryncypialny w słowach szef rządu. Zarzuty jednak padły już jakiś czas temu i premier miał wiele tygodni, by sprawie się przyjrzeć. Dotychczas tego jednak nie zrobił. Doświadczenie uczy natomiast, że cokolwiek szef ABW zrobi, i tak włos mu z głowy nie spada.
Dowiadujemy się też, że szef ABW utrudnia kontrolerom CBA badanie swoich oświadczeń majątkowych, odmawiając im dostępu do dokumentów. Chodzi o pieniądze, które dostaje z Ery. Bondaryk nie chce ujawnić kontraktu i zapowiada, że wysokość wynagrodzenia, jakie otrzymuje, poda dopiero w oświadczeniu majątkowym za2008 rok.
Można sobie tylko wyobrażać, co by było, gdyby jakiś urzędnik czy biznesmen, który nie ma takich wpływów, odmawiał państwowej służbie wyjaśnień i dostępu do dokumentów. CBA zawiadomiło prokuraturę –stawia mu zarzuty niedopełnienia obowiązków i działania na szkodę interesu publicznego, ale politycy PO i sprzyjające im media przedstawiają tę sytuację jako wojnę "pisowskiego" CBA z "platformerskim" ABW. To wygodny zabieg, który ma zrelatywizować wątpliwości wobec szefa ABW.
[srodtytul]Z partyjnego klucza [/srodtytul]